Przez cały
tydzień liczyłam na to, że w Sromowcach, w niedziele się wyśpię. Jednak po
siódmej rano słyszę głos taty. Budzi mnie z prośbą, abym poszła na poranną
mszę, żeby później móc zastąpić go w opiece nad Wiktorem, gdy mojego brata i
jego żony nie będzie w domu. Trzeba wstać… Zerkam za okno i od razu polepsza mi
się humor, gdy widzę padający śnieg. Zimy nie lubię, ale jak już jest zimno, to
niech chociaż będzie ładnie.
Tak jak
zapowiedział tata, przedpołudnie spędzam układając klocki i oglądając
książeczki z bratankiem. Zresztą cały dzień upływa pod znakiem Wiktora - wszak
świętujemy jego pierwsze urodziny i właśnie z tego powodu przyjechałam do domu.
Po obiedzie dom zapełnia się dziadkami, ciociami, wujkami i kuzynami
solenizanta, który to, zaraz po zdmuchnięciu świeczki na torcie, robi sobie
popołudniową drzemkę, nie zważając na gości.
Zbliża się
18:09, czyli godzina o której odjeżdża ostatni bus do Nowego Targu. Żegnam się
z rodziną. Zobaczymy się za miesiąc. Mam nadzieję, że na trochę dłużej niż tym
razem. Chciałabym w końcu iść na spacer z psem. Ale nawet taki przyjazd na 27
godzin ma sens – trochę się wyśpię, porozmawiamy przy stole i cały ten czas
spędzam z rodziną, nie oszukując się, że będę się uczyć w domu.
Książki
wiozę w plecaku, ponieważ liczę na to, że te 3 godz. podróży wykorzystam na
lekturę. Niestety miejscowy bus nie jest wyposażony w oświetlenie do czytania,
ale dzięki temu mogę podziwiać zaśnieżony krajobraz Spiszu i Podhala. Pada
całkiem mocno, a na jezdni jest szklanka (wiem, że ciężko w to uwierzyć będąc w
Krakowie). Zerkam na zegarek – powinnam zdążyć na autobus do Krakowa o 19.
Wysiadam na przystanku na alejach. Trochę dziwi mnie, że nie ma na nim tłumów
oczkujących na Szwagropola. Po dwóch minutach orientuję się , że coś tu chyba
nie gra i dostrzegam informację, że przystanek jest wyłączony z ruchu. O nie…
Nie mogę przecież czekać pół godziny na kolejny kurs, jest mi za zimno.
W ogóle Nowy
Targ jest dla mnie „miastem chłodu”: po skończeniu liceum stał się dla mnie stacją
przesiadkową, z której jak najszybciej chcę wyjechać. Tym bardziej, że zimą
(która trwa pół roku) zawsze mocno wieje. Chyba jedynym ciepłym skojarzeniem z
tym miastem jest 7NtDH-ek i kilku znajomych z liceum.
Ale teraz
nie jest mi zimno, bo zaczynam biec na przystanek naprzeciw remontowanego
dworca. Po drodze otwiera mi się plecak, na szczęście w porę się orientuję i
nie muszę zbierać moich manatków z chodnika. Na światłach widzę Szwagropol.
Marne szanse, żebym go dogoniła. Gdy docieram na przystanek okazuje się, że
jest sporo pasażerów, więc autokar jeszcze stoi. Zdążam, ale już nie ma miejsc
siedzących. Czytać nie mam w takim razie szans. Chyba sobie porozmyślam, bo
ciężko robić coś innego w takich warunkach.
Docieram do
mieszkania. Krótka rozmowa ze współlokatorkami, jak spędziłyśmy weekend i
siadam do pisania. Jeszcze przede mną kilka godzin tego wieczoru, ale planuję
je spędzić na lekturze rozdziału „Teorii osobowości” lub tekstów o intonacji i
jeszcze tej doby położyć się spać, więc mogę spokojnie opisać ten dzień, nie
obawiając się, że pominę coś interesującego. Jeśli będzie inaczej, to podzielę
się tą niespodzianką na blogu.
Tatrzański Związek Drużyn Harcerek
pwd. Kasia
Pierwoła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz