piątek, 31 stycznia 2014

O pięciu językach i siedmiu sekretach Miłości



Jestem teraz w trakcie lektury książki „Siedem sekretów miłości”, którą dostaliśmy z Mężem na gwiazdkę autorstwa Garego Chapmana (teolog i psychoterapeuta, doradca małżeński, autor bestsellera wydawniczego  - Pięć języków  miłości).

O książce Pięć języków miłości usłyszałam podczas jednej z rozmów od mojej koleżanki. Tytułowych pięć języków miłości, czyli według mnie sposobów jej okazywania, o których mowa to:
- afirmujące słowa,
- spędzony wspólnie czas,
- prezenty,
- pomaganie sobie nawzajem,
- czuły dotyk.

G. Chapman postawił tezę, która mówi, że każdy z nas jest naprawdę szczęśliwy, kiedy miłość okazywana jest mu w konkretny sposób, jeden z wyżej wymienionych. Warto jest, aby ludzie, którzy chcą, aby dana osoba czuła się naprawdę kochana wiedzieli, którym „językiem” wyrażać swoje uczucia wobec niej.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam tę tezę, bardzo mnie ona zainteresowała, zmotywowała mnie do głębszych refleksji, przemyśleń nad relacjami, które starałam się i staram się pielęgnować
i pogłębiać w moim życiu. Zaczęłam zastanawiać się, jaki jest mój i moich najbliższych „język miłości”.

Druga książka, którą wymieniłam „Siedem sekretów miłości” jest moim zdaniem dopełnieniem pierwszej. Za pomocą zabawnych historyjek z życia, przykładów z literatury oraz historii autor pokazuje, w jaki (przykładowy) sposób pielęgnować w sobie:
- życzliwość,
- cierpliwość,
- przebaczenie,
- uprzejmość,
- pokorę,
- ofiarność,
- uczciwość.

Wymienione powyżej sekrety miłości są Wam zapewne już znane, ale być może treści zawarte w książce pozwolą Wam jeszcze odkryć w nich coś nowego, spojrzeć na nie z innej perspektywy lub też utrwalić wyrobiony już po wcześniejszych przemyśleniach pogląd na nie.

Polecam gorąco obie pokrótce opisane książki. Pozycje te mogą stać idealnymi tytułami do podzielenia się z innymi, prowadzenia głębokich dyskusji i rozmów na temat miłości i nie tylko.


 pwd. Monika Tokarska wędr.

Skarżyski Związek Drużyn Harcerek i Zuchów "Jodła"



czwartek, 30 stycznia 2014

Codzienny młynek


Nie nadaję się na bloggera - schemat jednego dnia opisuję już czwarty dzień:)
Opowiem Wam o zwykłym codziennym funkcjonowaniu wielodzietnej (w dzisiejszych czasach) rodziny z 12- godzinną aktywnością czwórki dzieci (Zosia 6 lat, Jaś 4 lata, Szymon 2 lata i Tomek 3 miesiące):)
Nadmienię, że żyję ze swą rodziną na emigracji w stolicy, od rodziny oddaleni jesteśmy o 150 km <<Skarżysko-Kam>>

O pobudce decyduje najmłodszy budzik -  Tomuś.... 6.00, 7.13, ale zdarza się również 8.01
Ogarnięcie porannej toalety, śniadania (w tym karmienie piersią), ubieranie i ponowne przebieranie dziecka, które zdąży się obsikać -
1h
By przygotować czwórkę dzieci do wyjścia w okresie zimowym na dwór bez niepotrzebnych frustracji potrzebuję około pół godziny na wysokich obrotach  -
0,5h.

Zazwyczaj spokojnie zerkam na zegarek (mamy 9.30)  - ogłaszam wymarsz/wyjście do przedszkola/szkoły. 
Spacer w zaspach (styczniowe opady śniegu znów zaskoczyły administratorów) z wózkiem załadowanym dwójką dzieci i dwójką maszerujących obok to niezły wyczyn siłowy ale i orientacyjny (dotyczy to zapewnienia bezpieczeństwa tym samodzielnie wędrującym po chodniku wzdłuż ulic)
- 0,5h
Przebieranie i zostawianie Jasia w przedszkolu (grupa Motylki) i Zosi w zerówce szkolnej - 0,5h
jak to dobrze, że Zosia i Jaś przedszkole i szkołę mają w jednym budynku:)
Czas powrotu do domu z Tomkiem i Szymkiem podsumowuje zegar na mikrofalówce - 11.06

Teraz czas na kolejny zorganizowany młynek:
- Szymon ogląda Dorę (Dora świat poznaje i uczy angielskiego)
- Tomek jeszcze śpi w wózku na klatce schodowej, a ja przy otwartych drzwiach od mieszkania z prędkością zbliżoną do światła ogarniam domowy rozgardiasz
(zmywarka, pralka, rozładowanie, załadowanie, rozwieszenie, podlewanie, czyszczenie, wycieranie rozlanego, podnoszenie rozrzuconego, skrobanie zaschniętego, układanie, segregowanie...)
- Tomek się budzi i trzeba trochę z nim pogaworzyć, przewinąć, nakarmić, zabawić
- około 12.00 mamy drugie śniadanie, a po nim zabawę z Szymkiem (rozkręcamy auta albo rzucamy piłką, albo układamy puzzle, albo ja ucinam drzemkę na dywanie udając, że układam klocki, a w tym czasie Szymon robi zabawkowe rewolucje - wszystko znajdzie się wszędzie, ale nie tam gdzie trzeba)
- około 13.00 - taryfa TANI PRĄD (zmywarka, pralka, odkurzacz, żelazko, kuchenka na której gotuje się obiad) trwająca do 15.00 - kiedy to trzeba iść po dzieci do przedszkola/szkoły


uffffffff.... na szczęście dzieci z przedszkola odbiera póki co Michał <<mąż>> i długo wraca z nimi do domu bawiąc się z nimi po drodze na dworze/polu:)

i tu jest okienko czasowe dla mnie (twarz, włosy, paznokcie, czytanie, mailowanie, zakupy, decoupage)

- w pełnym składzie spotykamy się w kuchni około 17.00 i jemy obiad/kolację.

Jeszcze wieczorem trzeba zorganizować dzieciom czas na:
czytanie książek -
1h
czasem oglądanie bajki -
1h
czasem odwiedziny sąsiadów-
1h
swobodną zabawę dzieci
- 1h
kąpiel w wannie - 0,5

często również:
-basen
- lekcje gry na pianinie


około 20.30 wspólną rodzinną modlitwą żegnamy się z dziećmi.


i tak pięć razy w tygodniu....:)

kiedyś może opowiem Wam jak wygląda weekend - jest bardziej fascynujący i spontaniczny w działaniu...
na tygodniu wszystko zgodnie z zegarkiem i planem...
DA SIĘ!!!!

żona, mama Ula Nowakowska


Skarżyski Związek Drużyn Harcerek i Zuchów „Jodła”

wtorek, 28 stycznia 2014

26 stycznia 2014



Dziś nasza rodzina świętowała, z trzydniowym opóźnieniem, urodziny Stasia, mojego starszego syna. Biszkopty do tortu przy pierwszym podejściu były płaskie jak andruty wiec trzeba było piec jeszcze raz i o mały włos noc okazałaby się za krótka:), ale ostatecznie obiecany bałwankowy tort został w stu procentach zaakceptowany przez mojego małego rycerza i dostałam za niego niezłego buziaka.
Stasio dmuchał świeczki dwa razy, bo za pierwszym razem aparat nie miał karty pamięci, a przecież fotografia na bloga musi być;) na zdjęciu zbiorowym widać obok mnie, mojego mądrego męża Tomka, nieustraszonego rycerza, obrońcę małych wilczków - Stasia (3lata) i małego wilczka -  Antosia (11mcy).


Tego dnia dotarła do nas wiadomość o śmierci jednego z najwspanialszych ludzi jakich znałam - Zdzisława Rachtana "Halnego", ostatniego oficera czasów wojny Zgrupowań Partyzanckich AK &#x201E; Ponury&#x201D;. Spotkania z nim wyjątkowo wyraźnie wpisane są w moją pamięć. Człowiek niezwykle skromy, z niebanalnym poczuciem humoru, zawsze w działaniu. Darzył bardzo dużym zaufaniem naszą harcerską brać i czuł się jej członkiem, co było dla nas wielkim zaszczytem. Z jego inicjatywy, 25 maja 1996 r. Środowisko Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Ponury-Nurt podpisało porozumienie ze Związkiem Harcerstwa Rzeczypospolitej dotyczące przekazania pałeczki w sztafecie pokoleń i przejęcia tradycji. Na zdjęciu Halny podczas naszego ostatniego spotkania w Skoszynie - w Jego ukochanych Górach Świętokrzyskich.


Dziękuję Bogu, że dane mi było Go poznać. Do zobaczenia Druhu! Czuwaj!

http://www.wykus.pl/index.php?s=postacie&id=12


phm. Ewa Staszewska HR
Skarżyski Związek Drużyn Harcerek i Zuchów "Jodła"

sobota, 25 stycznia 2014

Kraków- Kielce i współczesne problemy psychologii



Środa- obudziłam się w Kielcach o 6.25, za oknem śnieg i dopiero się rozjaśnia. A co ja tam robiłam? Nocowałam u przyjaciółki -Ady . O 8.00 pisałam kolokwium zaliczeniowe ze współczesnych problemów psychologii więc biorąc pod uwagę ślizgawkę jaka od 2 dni panowała na chodnikach  i ulicach wolałam spać w Kielcach, bo tu studiuję (edukację wczesnoszkolną i przedszkolną z nauczaniem języka angielskiego). Ala, ta mała w moim brzuchu, też chyba chciała tam być bo cały wieczór rozpychała się z zadowoleniem. Miałyśmy plan, żeby się z Adą uczyć ale , no cóż, dawno się nie widziałyśmy więc większość czasu zajęła nam oczywiście rozmowa na tematy bardzo różne ale nie koniecznie edukacyjne. U Ady było mi bardzo miło, specjalnie przygotowała sałatkę i inne pyszności ;). Zdążyła również zrobić mi kilka zdjęć. A w zasadzie to nie mi robiła zdjęcia tylko mojemu okrągłemu i coraz większemu brzuchowi, w którym czai się Alicja i tego wieczoru to ona była numerem 1 ;). Dla mnie tym numerem jest już przez długi czas. 


Ale wracając do środy… Pognałyśmy na uczelnię. Tam oczywiście spotkałam więcej studenckich przyjaciółek a Ala poznała, poprzez głaskanie, kolejne super ciocie. Kolokwium pisałam  na pięknej auli przypominającej salę kinową więc mogłam wygodnie się rozsiąść i czekać aż dostanę kartkę z testem. Rozdawał je osobiście Szanowny Pan Doktor w jemu tylko znanej kolejności. Na ustalony znak mogliśmy zobaczyć zadania. Na8 zadań dostaliśmy 12 minut, pytania były dość przewidywalne np.  Co to jest kongruencja lub jakie bieguny występują w średniej dorosłości wg. Eriksona. Jakoś dałam radę. Po kolokwium Pan Psycholog przeprowadził jeszcze z nami  badanie na temat problemów w różnych etapach naszego życia, mam nadzieję, że chociaarz pomoże mu to w rozwoju naukowym habilitacji czy czymś takim. Potem jeszcze oczywiście wymiana emocjonujących zdań na temat prawidłowych odpowiedzi w teście i seminarium magisterskie. Cóż moja Pani Promotor najpierw nie pamiętała kim jestem ;) ale na szczęście później jej się przypomniało, a że seminarium w tym roku jest na ocenę to było dość istotne. Zobaczyła moje postępy, które nie różniły się od postępów innych seminarzystek więc jest szansa, że będzie ok.

Potem już tylko spacer przez zaśnieżone Kielce na bus do Krakowa (gdzie mieszkam), podróż PKP chyba była jeszcze zbyt ryzykowna- sorry taki mamy klimat. ;)


W Krakowie byłam wcześniej niż planowałam więc zdążyłam zrobić sobie i mojemu stęsknionemu mężowi obiad. A wieczorem już tylko odpoczynek i relaks po kilku szybszych niż zwykle dniach. A, że ostatnio ważę trochę więcej  ( jakieś 8 kg) to takie dni dają mi się we znaki. Na szczęście do końca sesji i do rozwiązania coraz bliżej więc trochę się zmieni ale w związku z tym czekają mnie nowy wyzwania i przygody. Już nie mogę się doczekać ;)
 


pwd. Magdalena Bernat HR

Skarżyski Związek Drużyn Harcerek i Zuchów „Jodła”