sobota, 10 maja 2014

Z pamiętnika młodej polonistki...

Po czterech intensywnych dniach na uczelni nastało wolne. W takie dni jak dzisiaj nie wiem, w co włożyć ręce. W pokoju bałagan (nie brud, tylko po prostu nieład), który powstał przez ciągły bieg i pośpiech, a poza tym uporczywie machają mi ręką przed nosem: pranie do zrobienia, maile do odpisania, wiadomości do odpowiedzenia, ciuchy do prasowania, rzeczy do zszycia…- nie mówiąc już o sprawach związanych stricte ze studiami.

Dzień zaczynam od kawy. W łóżku i z laptopem na kolanach. Zabieram się za maile – harcerskie i nieharcerskie. Kiedy w skrzynce widzę już światło i czuję się trochę „odgrzebana”,  w ramach relaksu i rozpędu oglądam wczorajszy odcinek „Mówiąc Inaczej” – jeśli ktoś jeszcze nie odkrył tego kanału na youtube, to polecam – nie tylko polonistom! J



W międzyczasie dzwoni mama. Pyta co słychać, wymieniamy się wieściami, rozmawiamy o wakacjach, których część zamierzamy spędzić wspólnie. Myśl o wyjeździe w odległe miejsce napawa optymizmem, jednak zanim to, to jeszcze czeka mnie sporo wyzwań – najbliższe dwa miesiące zapowiadają się pracowicie.

Następnie porządkuję pokój, zrywam bzy do flakonu. Nastawiam pranie, prasuję ubrania, pozbywam się plamy wosku ze spódnicy i wykonuję wszystkie inne prozaiczne czynności, których w tym tygodniu już nie zmieściłam między uczelnią a błogim snem.

Kiedy jestem bliżej niż dalej w tego typu zajęciach, idę do mieszkającej obok babci na obiad. Siedzimy potem chwilę, rozmawiamy. Później wracam, kończę swoje mało ważne sprawy w postaci wieszania prania na sznurek i postanawiam wziąć się za rzeczy ważniejsze: przygotowywanie się na zaliczenie z literatury powszechnej (do opracowania 22 pozycje) oraz praca nad korektą książki. Za stanowisko działań obieram drewnianą ławkę pod wierzbą.



Pracuje się przyjemnie – wreszcie czuć słońce i oczy cieszy wszędobylska zieleń, a poza tym robię to, co lubię. Po tym się chyba poznaje, że trafnie wybrało się ścieżkę rozwoju, kiedy zajęcia z nią związane nie męczą, ale są odpoczynkiem, czymś co chce się robić. I mam takie szczęście, że posiadam w życiu sporo takich rzeczy.


Spędzam tak około dwie godziny, potem robię przerwę na podwieczorek, żeby następnie przenieść się w inne miejsce.


Przy biurku kalkuluję ile jeszcze książek zostało mi do przeczytania oraz uzupełniam tabelę (której fragment widać na zdjęciu) o zadania na poszczególne przedmioty z przyszłego tygodnia i zastanawiam się kiedy to wszystko zrobię.

Wieczorem dzwoni kuzynka Agnieszka i razem z kuzynem Bartkiem idziemy na spacer. Zdradzę tylko, że są to najdzielniejsze i najbardziej pogodne osoby, jakie znam – pokonali ostatnio niemałe trudności. Spacerujemy wcale nie tak powoli - mimo, że Bartek porusza się na wózku, to i tak nic sobie z tego nie robi i śmiga jak rakieta J Odkrywam z nimi na nowo krętą uliczkę, w której nie byłam od roku i stwierdzam, że to najładniejsze miejsce w okolicy.
Po powrocie robi się już ciemno – zbieram i składam pranie oraz zaczynam pakować się na Zlot Chorągwi – wyruszamy tam jutro z samego rana. 


Jestem z siebie dumna, że przygotowałam wszystko wcześniej (To znaczy zależy, co dla kogo oznacza: „wcześniej” – ja mam bardzo często doświadczenia, że 10 minut przed wyjściem szukam menażki i latarki, więc dzisiaj, dla odmiany, stanęłam na wysokości zadania, chociaż i tak mój tata komentując żale, że nie wiem, gdzie mam pokrowiec od śpiwora stwierdził, że robię zawsze wszystko na ostatnią chwilę. Tata nie wie, co oznacza u mnie ostatnia chwila J Nie wiem jak to się dzieje, ale tak na tym wychodzę, że nigdy o niczym nie zapominam).

Tak oto kończy się dziewiąty dzień maja - w pokoju pachnie bzem, a ja kończę wpis na blog. Pozdrowienia i do zobaczenia (z niektórymi na Pogórzu Rożnowskim) !  J

pwd. Paulina Żak wędr.
Niepołomicki Hufiec Harcerek i Zuchów „Świt”

paulina377@poczta.onet.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz