wtorek, 6 maja 2014

Część II wieści z Myślenic!

Dzisiaj nie było tak miło ze wstawaniem. Była rutyna. Budzik 6.15, a po nim kilka drzemek po 4 minuty i tak do 6.45, kiedy to mąż już krzyczy, że jak nie wstanę zaraz to nie zdążę umyć włosów.. po tych słowach w mojej głowie zachodzi szybkie rachowanie kiedy myłam ostatnio głowę i dochodzę do wniosku, że jeszcze może mi się uda tego nie robić i chyba zaryzykuje. Tym sposobem zyskuję 15 minut. Czasu na malowanie nie mogę zagospodarować bo zrezygnowałam z niego nastawiając budzik 15 minut  później niż zawsze ;p. Moje ciężkie i bolące kości zwlekają się o 7 idą do łazienki. W lustrze widzę potwora, który już zaczyna żałować nie wstał te 15 minut wcześniej.. ehh. Ale harcerka da radę bez fryzury i bez kresek. Ubrałam się, spakowałam, dostałam od męża śniadanie do pracy. Po 20 minutach byłam już gotowa, tylko w swoim zaspaniu ubrałam płaszczyk, a przecież dzisiaj budowa.. a nie kościół.. – no nic myślę sobie może się nie ubrudzę, może nie zmarznę.

Marcin podwozi mnie do biura (3 km od miejsca naszego zamieszkania). Podwozimy też Ewkę z busów, która jeździ do pracy z Nowej Huty (zajmuje jej to 2,5h!! i to w jedną stronę, to tyle co mi z Niepołomic busami, masakra). 

7.40 – biuro 


– herbata na dobry początek. Czytam notatki w kalendarzu - robię sobie notatki na następny dzień, żebym jak przychodzę rano nie musiała się denerwować, że nie pamiętam co mam zrobić tylko, żeby od razu działać. Po długim weekendzie moje notatki były wybawieniem. A więc dzisiaj mam do roboty z zaległych rzeczy:
- dograć zamówienie obróbek blacharskich
- powiedzieć szefowi o niewymiarowym ogrodzeniu
- sprawdzić rozkład klap dymowych na budowie
- wysłać zapytania do kosztorysu na wykończenia

Zabieram się do pracy. Wysyłam zamówienie, kilka maili telefonów i gotowe, bo to już końcówka – 2 tygodnie opracowywałam pomiar do zamówienia. Moje oko się cieszy że może już jedną pauzę odkreślić. Myślę sobie: o może dzisiaj zrobię wszystko ? Myliłam się .. już po 8 robi się sajgon , telefon za telefonem. Usterka na zakończonej budowie w Niepołomicach – dzwonie do człowieka od wentylacji, mówi że się tym zajmie i oddzwoni oczywiście nie oddzwania do 15.. Koleżanka prosi o pomoc w technicznych ustaleniach przy umowie na stolarkę, oczywiście kontrahent miał poprawić o co prosiłam tydzień temu a dalej te same błędy w umowie.. Znowu ktoś nawalił.. uwijam się z umową. Jest 9 przyjeżdża kierowca jedzie do Jawornika, więc pakuje się z nim bo musze sprawdzić jak zamontowali klapy dymowe. Ci to są udani, już 2 razy je przekładali, bo zawsze im cos przeszkadzało, żeby zrobić zgodnie z projektem. Ciekawe co tym razem wymyślą. Jadę na budowę po drodze kupuje baterie do dalmierza, bo się oczywiście już wyczerpały. Dojechałam, idę się rozpakować i co spotykam szefa.. „Chodź Ola musisz tu popatrzeć, robimy zmianę na attyce kotłowni, musisz zadzwonić do projektanta i mu to jakoś przekazać, żeby się zgodził”  Eh.. i znowu zmiana planów no, ale w sumie racja bo jak nie zrobimy attyki to nie będzie się dało zrobić blendy wokół budynku. Dzwonie, załatwiam. Muszę tylko jeszcze narysować i zaklepać zmiany u inwestorów.. a z nimi ciężko, no ale zostawiam to już jak wrócę do biura. Jeszcze kilka pytań od majstra i już jestem wolna – chwilowo, idę patrzeć na te klapy, w oddali widzę, że szef pojechał. Będzie chwila spokoju. Idę na dach – po drabinie, otwieram klapę i już jestem na dachu budynku socjalnego, a z niego tylko parę kroczków i jestem na dachu hali.


/ hala ma 3500 m2 a na dachu jest 5 długich naświetli po 32 metrów, których są takie klapy, czyli elementy, które się otwierają i przewietrzają halę. Mają takie czujki pogodowe, jak pada deszcz czy za bardzo wieje to się same zamykają /

Na szczęście w pomiarach pomaga mi kolega Robert, bo trochę tego jest, a samemu się ciężko mierzy. Niestety te mośki, bo się inaczej ich nie da nazwać, znowu zrobili coś nie tak.. ale trudno będą przyjeżdżać i poprawiać… w tym całym harmiderze jedyne co dodaje człowiekowi motywacji to przestrzeń… uwielbiam chodzić po dachach i patrzeć na pagórki wokół. Z Jawornika widać pasmo Dalina od drugiej strony, Chełm i Ukleine.  Jak chmurki nie zachodzą to jest ciepło, ale jak tylko Słońca nie ma to strasznie wieje i jest zimno, a ja w płaszczyku… (trzeba było wcześniej wstać).

    Przyjeżdżam do biura, rysuje szybko attykę, wysyłam, mailuje z firma od klap. Wychodzi kolejna sprawa, muszę zsynchronizować bramy Hormana z dokami z Torsystemu na budowie w Pcimiu, sprawa strasznie zaległa. Nikt tego nie chce zrobić. Szybko muszę się doszkolić z napędów i elektryki, dzwonie po firmach, ludzie jeszcze nie obudzeni po długim weekendzie, a przecież już jest popołudnie, skandal! Przyjeżdża szef, szybka odprawa we dwójkę. Kilka maili pospieszających architekta, i przypominajka o naradzie budowlanej w środę, bo przecież bez narady się nie da, nikt nic nie robi… Jeszcze telefon od inwestora – odbieram. Odpowiada mi telefonicznie na moje maile sprzed weekendu.. szlak może człowieka trafić. Na pewno zapamiętam, że on nie chce bramy tam gdzie miała być tylko gdzie indziej, a furtki to w ogóle w ogrodzeniu nie chce.. Głęboki oddech i mowie: Panie XXX proszę mi to napisać na maila, w odpowiedzi słyszę:  achaaaa musze odpisać.. no dobrze.. jak się Pani tak upiera..”  ja nie wiem czy  to jest takie trudne domyślić się że jak się pisze maila to się oczekuję pisemnej odpowiedzi…. Kurde przecież my nie mamy jednej budowy na głowie. Aaaaaaa, niech się ten poniedziałek skończy..

   Już po 15.. a ja mam jeszcze kilka pauz do zrobienia – zabieram się za ostatnią, muszę przeanalizować zadaszenia zewnętrzne hali. Ale jest kicha, bo nie mam wszystkich parametrów.. znowu nie dorobiony projekt, ja tych architektów kiedyś normlanie ….. aaa !!! Trudno zostanie to na jutro. Mój kalendarz zwiększył nieco zapiski.


16.15 wychodzę z biura, przyjeżdża po mnie Marcin bo tak kończy swoją pracę… niby łapie oddech ale jednak nie do końca.. popołudnie powinno być lżejsze bo uczennica odwołała nasze korepetycje.
16.40 robię zakupy – surówka do kotletów i warzywka, żeby zrobić zupę.
17.00 kochany Marcin odgrzewa wczorajsze kotlety i szykuje obiad a ja walczę znowu z czasem i komputerem, muszę dokończyć coś żeby zdążyć wydrukować przed 18 i jechać na „zdrowy kręgosłup". 17.30 jestem już po zjedzeniu. Zbiegam z 4 piętra do samochodu.. Niestety pod drukarnią nie ma gdzie stanąć.. a każdy dalszy parking spowoduje, że nie zdążę na zajęcia.. trudno trzeba z czegoś zrezygnować. Jutro wydrukuje, a teraz jadę na Zarabie.  Tym sposobem jestem 10 minut przed czasem, dzwonię do babci, żeby wykorzystać zbytek minut (mieszka 100 km ode mnie więc nie często ją odwiedzam). O 18 wchodzę na salę do fitnessu i zaczynam ćwiczyć. Super są te zajęcia tylko pora okropna trzeba się spinać, żeby o 18 być już wolnym. O 19.20 jestem z powrotem w domu, sprzątam troszkę, a o 20 biorę się do robienia zupy pomidorowej. Między czasie przychodzi kuzyn do męża i nasze mieszkanie zamienia się w biuro projektowe. Kończę zupę, a oni dalej siedzą. Wchodzę na komputer, kilka harcerskich maili i blog.

Jest 23:04  już prawie kończę a oni dalej siedzą..


A myślałam, że dzisiaj będzie lżej, bo przecież Gosia odwołała lekcje..



Chwytajcie chwilę dziewczęta, bo strasznie czas zasuwa!

Pozdrawiam,
hm. Ola Popek HR,
mgr inż. budownictwa z wykształcenia, inżynier budowy z zawodu, żona wspaniałego Marcina z miłości, nauczycielka matematyki z pasji.

banaszek-fistaszek18@tlen.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz