wtorek, 20 maja 2014

Rowerzystka, wnioskodawczyni, żurnalistka, kurierka... kulturoznawca nie jedno ma imię.

Dzieeeń dobry!
                Wiecie, co najbardziej lubię na wiosnę? Takie poranki.


To, że mogę wyjść rano na balkon i rozmyślać o wszystkich wspaniałościach tego świata. O miłości, przyjaźni, krajobrazach na Islandii, sklepach papierniczych z pięknymi notatnikami, Milce z Daimem, słownikach synonimów, Tarantallegra, słodkich kotkach w Internecie oraz wielu, wielu innych sprawach! Czy to nie wspaniałe?
Przyznajcie. Najlepiej.
Ale, ale... którą to mamy godzinę?
Szlag. 9:15, a o 9: 59 mam busa do Krakowa, a ja taka niegotowa! (Zawsze mnie bawią takie godziny w rozkładach jazdy).
Szybko, szybko... koszula jest. Spodnie. Czarne? A może dżinsy? No, lepiej będzie. Ale jasne czy ciemne? A niech to! Zakładam czarne.
Łazienka.  Jak to mawia moja hufcowa - harcerka bez kreski i fryzury też da radę!  Yes, sir! Ale to nie dziś. Poza tym czytałam, że osoby, które przychodzą do pracy hmmm... podrasowane, uważane są za lepiej zorganizowane. Nieźle, nie? Do pracy, co prawda nie chodzę, ale i tak - przyda się. Zmieniam koszulę na podkoszulek. Aha! Jeszcze tylko kolczyki i jestem gotowa.
Albo nie - jedzenie. Szybko przygotowuję sałatkę, kroję suszone pomidory do serka, myję jabłko i wszystko wrzucam do torby. Oczywiście, jak to bywa po długiej przerwie, kiedy to nie muszę się rano spieszyć - nie ogarnęłam za bardzo ile czasu, które zajęcie mi zajmuje i nie zdążyłam zjeść tej przygotowanej poprzedniego wieczora owsianki, więc też ląduje ona w pojemniku.
(Kolory na zdjęciu są tragiczne, ale tak. Tak wyglądał mój dzisiejszy pakiet)
W ogrodzie, od świtu urzęduje mój Dziadek, co dzień poprawia coś, czego na moje oko poprawić się już nie da. Za każdym razem pyta też gdzie jadę, więc krzyczę "Czeeeść! Jadę na uczelnie! Pa!", tak uprzedzając pytanie. Ach, tak. Zapomniałam notatek, więc biegiem wracam do domu. Nie ma słów. Dobrze, nie ma czasu, wkładam zeszyt do koszyka, na to torbę. Pędzę (na rowerze, a jakże!) na busa. Uf, puf, dobrze, że mam z górki.
W busie przypominam sobie, że z pośpiechu (pan kierowca już trzymał nogę na gazie) zostawiłam ten notatnik w koszyku. No nic, mam nadzieję, że nikt go nie zwinie do wieczora. Mam spore zaległości czytelnicze, nie powiem jakie, aż wstyd.  Dlatego w drodze staram się je nadrabiać. Na początku trochę miałam problem z koncentracją, bo spójrzcie, jaką uroczą miałam współpasażerkę!



(zdjęcie z przyczajki, teraz widzę, że psina wygląda na nim jak beczka, ale w rzeczywistości była przesłodka!)
Jestem na miejscu, D-13, przystanek Miasteczko AGH. Dziś spotykamy się ze znajomymi, żeby dokończyć projekt na zajęcia. Studiuję kulturoznawstwo na AGH. Tak, serio, jest taki kierunek na AGH, powiem więcej, jest nawet Wydział Humanistyczny. W tym semestrze mieliśmy warsztaty z pisania grantów, na kulturę właśnie. Okazuje się, że jestem pierwsza z pięcioosobowego składu. Dobrze, po kilku minutach jesteśmy już wszyscy, więc przechodzimy do pokoju, w którym będzie nam trochę wygodniej, niż na korytarzu tuż przy wejściu na wydział. Rozpoczynamy. Wniosek, który mamy wypełnić liczy 24 strony. Nie jest lekko. Ku naszej uciesze, 8 pierwszych dotyczy samych danych typu nazwa instytucji, regon, nip, adres, dane wnioskodawcy itd... szybko przewijamy dalej, stwierdzając, że możemy to uzupełniać w domu. No i tu się zaczyna.
Do pomocy mamy plansze, które stworzyliśmy na zajęciach.


Na pierwszym planie jest "drzewo celów". Bardzo przypomina mi to pisanie założeń do planu pracy drużyny, wiecie, jaki mamy problem, jak chcemy go rozwiązać i co ostatecznie uzyskamy. Tyle, że my, tutaj, nie wychowujemy, a chcemy stworzyć kompleksową stronę internetową, która informowałaby o wydarzeniach kulturalnych w Krakowie. Jest takich kilka, ale naszym zdaniem nie spełniają one super swojej funkcji. Przede wszystkim chodzi o to, ,że wyszukiwanie jest dość zawężone, a baza nie obejmuje wszystkich instytucji, organizacji i różnych innych inicjatyw.


Poważnie pracujemy. Maciek, ja i Ula.


Ja, w tej pracy, nawet się dwoję!
Udało nam się uzupełnić charakterystykę zadania, opis problemu, częściowo kryteria horyzontalne (To jakiś kosmos! Nie ma słów! Przy tym punkcie, dwuosobowa delegacja grupy poszła do prowadzącego na dyżur upewnić się, co dokładnie mamy tam wpisać), harmonogram oraz zakładane rezultaty. W trakcie, nie obyło się bez pomocy słownika synonimów, przyjaciela każdego studenta piszącego pracę. We wniosku, zakładamy podniesienie kwalifikacji redaktorów. Dziennikarzy. Redaktorów. No nie, trzeba znaleźć coś innego. Słownik mówi, to może... żurnalista lub gazeciarz? Hm, nie, dzięki.
Na koniec, wesołe, rozmazane selfie. Bo w zdjęciach nie chodzi tylko o jakość ;)


(Gaja, ja, Maciek, Zuzia i Ula)

Przychodzi czas na "nagrodę"!  Idziemy z Zuzią na lody. Tak w ogóle, jesteśmy i w tym roku wolontariuszkami na Krakowskim Festiwalu Filmowym, który rozpoczyna się już w tę niedzielę, zapraszam! I to właśnie pomoc przy nim zdominowała moje popołudniowe zajęcia. Na 16 poszłyśmy pomóc w biurze. Tydzień przed rozpoczęciem festiwalu to prawdziwy kocioł dla organizatorów, dlatego zawsze proszą o wzmożoną aktywność . Jak się okazało, tym razem nie była to praca w biurze (ostatnio pakowałyśmy zaproszenia).  Dziś dostałyśmy funkcję kuriera. Łącznie, na nas dwie, przypadło 5 lokalizacji, które musiałyśmy odwiedzić z pakietami po 20 programów, 15 zestawów pocztówek oraz 10 ulotek. Trochę ciężko, trochę gorąco, trochę zmęczenie, ale biegnijmy! Damy radę!


Poważne rozkładanie. Wielkiego widać skupienia wymaga ułożenie pocztówek.


Jeśli gdzieś spostrzeżecie takie gazetki, wiedzcie, że to nie reklama najnowszej sieci siłowni. To program, wypełniony po brzegi program festiwalowy. Może jesteście fankami kogoś z  Kluby 27 - w letnim kinie na świeżym powietrzu, tuż pod Wawelem festiwal proponuje aż 5 filmów. Może macie ochotę oglądnąć kino przybyłe aż z Peru? Albo chcecie dowiedzieć się, co Angelina Jolie sądzi o Bałkanach? Są też pokazy dla najmłodszych. Nic, tylko wertować i oczywiście korzystać!
Po tych śródmiejsko-kazimierzowych wycieczkach, czas na powrót do domu. W drodze, tak jak rano, przenoszę się na Sycylię, a za chwilę do Nowego Jorku lat 50'. Już niedaleko Niepołomic, morzy mnie sen. Nagle się podrywam - jesteśmy na miejscu! Uf, jak dobrze, że się obudziłam i nie musiałam (znów) robić sobie obciachu z "proszę pani! Niepołomice!" prosto od kierowcy  (innym razem za to pojechałam do Kłaja, super sprawa!).
Zeszyt był. Dzięki Niepołomiczanie!
Jestem w domu po 19, jem późny obiad. Mama poprosiła, żebym zebrała pranie. Okej. Przy tej okazji Dziadek przyłapał mnie na harcerskie pogaduszki. On generalnie, bardzo się cieszy z różnych akcji, które organizują harcerze. A najbardziej oczywiście, z pełnionej w tym wszystkim roli swojej wnuczki. Więc opowiadam mu jak to jest, że mamy hufiec żeński, a szczep jest łączony. Która z kolei jestem w hufcu, a jaki sznur noszę i dlaczego szczepowy ma granatowy, skoro ja też taki miałam.  A i czy są złote. Kwituje "no to dobrze, dobrze Ninka".
Zachód z mojego okna też wygląda całkiem nieźle!

Siadam do komputera, piszę maile, czatuje na fejsiku, rozmawiam na skajpie z Tatą, który jest w Niemczech. I piszę wpis oczywiście.
To wszystko na dziś. Moje koty już dawno tak stwierdziły.



Chyba śpię dziś na podłodze.

Pwd. Nina Wojda wędr.
Niepołomicki Hufiec Harcerek i Zuchów Świt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz