Dzieeeń dobry!
Wiecie,
co najbardziej lubię na wiosnę? Takie poranki.
To, że mogę wyjść rano na balkon i rozmyślać o wszystkich
wspaniałościach tego świata. O miłości, przyjaźni, krajobrazach na Islandii,
sklepach papierniczych z pięknymi notatnikami, Milce z Daimem, słownikach
synonimów, Tarantallegra, słodkich kotkach w Internecie oraz wielu, wielu
innych sprawach! Czy to nie wspaniałe?
Przyznajcie. Najlepiej.
Ale, ale... którą to mamy godzinę?
Szlag. 9:15, a o 9: 59 mam busa do Krakowa, a ja taka
niegotowa! (Zawsze mnie bawią takie godziny w rozkładach jazdy).
Szybko, szybko... koszula jest. Spodnie. Czarne? A może dżinsy?
No, lepiej będzie. Ale jasne czy ciemne? A niech to! Zakładam czarne.
Łazienka. Jak to
mawia moja hufcowa - harcerka bez kreski i fryzury też da radę! Yes, sir! Ale to nie dziś. Poza tym czytałam,
że osoby, które przychodzą do pracy hmmm... podrasowane, uważane są za lepiej
zorganizowane. Nieźle, nie? Do pracy, co prawda nie chodzę, ale i tak - przyda
się. Zmieniam koszulę na podkoszulek. Aha! Jeszcze tylko kolczyki i jestem
gotowa.
Albo nie - jedzenie. Szybko przygotowuję sałatkę, kroję
suszone pomidory do serka, myję jabłko i wszystko wrzucam do torby. Oczywiście,
jak to bywa po długiej przerwie, kiedy to nie muszę się rano spieszyć - nie
ogarnęłam za bardzo ile czasu, które zajęcie mi zajmuje i nie zdążyłam zjeść
tej przygotowanej poprzedniego wieczora owsianki, więc też ląduje ona w
pojemniku.
(Kolory na zdjęciu są tragiczne, ale tak. Tak wyglądał mój
dzisiejszy pakiet)
W ogrodzie, od świtu urzęduje mój Dziadek, co dzień poprawia
coś, czego na moje oko poprawić się już nie da. Za każdym razem pyta też gdzie
jadę, więc krzyczę "Czeeeść! Jadę na uczelnie! Pa!", tak uprzedzając
pytanie. Ach, tak. Zapomniałam notatek, więc biegiem wracam do domu. Nie ma
słów. Dobrze, nie ma czasu, wkładam zeszyt do koszyka, na to torbę. Pędzę (na
rowerze, a jakże!) na busa. Uf, puf, dobrze, że mam z górki.
W busie przypominam sobie, że z pośpiechu (pan kierowca już
trzymał nogę na gazie) zostawiłam ten notatnik w koszyku. No nic, mam nadzieję,
że nikt go nie zwinie do wieczora. Mam spore zaległości czytelnicze, nie powiem
jakie, aż wstyd. Dlatego w drodze staram
się je nadrabiać. Na początku trochę miałam problem z koncentracją, bo
spójrzcie, jaką uroczą miałam współpasażerkę!
(zdjęcie z
przyczajki, teraz widzę, że psina wygląda na nim jak beczka, ale w
rzeczywistości była przesłodka!)
Jestem na miejscu, D-13, przystanek Miasteczko AGH. Dziś
spotykamy się ze znajomymi, żeby dokończyć projekt na zajęcia. Studiuję
kulturoznawstwo na AGH. Tak, serio, jest taki kierunek na AGH, powiem więcej,
jest nawet Wydział Humanistyczny. W tym semestrze mieliśmy warsztaty z pisania
grantów, na kulturę właśnie. Okazuje się, że jestem pierwsza z pięcioosobowego
składu. Dobrze, po kilku minutach jesteśmy już wszyscy, więc przechodzimy do
pokoju, w którym będzie nam trochę wygodniej, niż na korytarzu tuż przy wejściu
na wydział. Rozpoczynamy. Wniosek, który mamy wypełnić liczy 24 strony. Nie
jest lekko. Ku naszej uciesze, 8 pierwszych dotyczy samych danych typu nazwa
instytucji, regon, nip, adres, dane wnioskodawcy itd... szybko przewijamy
dalej, stwierdzając, że możemy to uzupełniać w domu. No i tu się zaczyna.
Do pomocy mamy plansze, które stworzyliśmy na zajęciach.
Na pierwszym planie jest "drzewo celów". Bardzo
przypomina mi to pisanie założeń do planu pracy drużyny, wiecie, jaki mamy
problem, jak chcemy go rozwiązać i co ostatecznie uzyskamy. Tyle, że my, tutaj,
nie wychowujemy, a chcemy stworzyć kompleksową stronę internetową, która
informowałaby o wydarzeniach kulturalnych w Krakowie. Jest takich kilka, ale
naszym zdaniem nie spełniają one super swojej funkcji. Przede wszystkim chodzi
o to, ,że wyszukiwanie jest dość zawężone, a baza nie obejmuje wszystkich
instytucji, organizacji i różnych innych inicjatyw.
Poważnie pracujemy. Maciek, ja i Ula.
Ja, w tej pracy, nawet się dwoję!
Udało nam się uzupełnić charakterystykę zadania, opis
problemu, częściowo kryteria horyzontalne (To jakiś kosmos! Nie ma słów! Przy
tym punkcie, dwuosobowa delegacja grupy poszła do prowadzącego na dyżur upewnić
się, co dokładnie mamy tam wpisać), harmonogram oraz zakładane rezultaty. W
trakcie, nie obyło się bez pomocy słownika synonimów, przyjaciela każdego
studenta piszącego pracę. We wniosku, zakładamy podniesienie kwalifikacji
redaktorów. Dziennikarzy. Redaktorów. No nie, trzeba znaleźć coś innego.
Słownik mówi, to może... żurnalista lub gazeciarz? Hm, nie, dzięki.
Na koniec, wesołe, rozmazane selfie. Bo w zdjęciach nie
chodzi tylko o jakość ;)
(Gaja, ja, Maciek,
Zuzia i Ula)
Przychodzi czas na "nagrodę"! Idziemy z Zuzią na lody. Tak w ogóle,
jesteśmy i w tym roku wolontariuszkami na Krakowskim Festiwalu Filmowym, który
rozpoczyna się już w tę niedzielę, zapraszam! I to właśnie pomoc przy nim
zdominowała moje popołudniowe zajęcia. Na 16 poszłyśmy pomóc w biurze. Tydzień
przed rozpoczęciem festiwalu to prawdziwy kocioł dla organizatorów, dlatego
zawsze proszą o wzmożoną aktywność . Jak się okazało, tym razem nie była to praca
w biurze (ostatnio pakowałyśmy zaproszenia). Dziś dostałyśmy funkcję kuriera. Łącznie, na
nas dwie, przypadło 5 lokalizacji, które musiałyśmy odwiedzić z pakietami po 20
programów, 15 zestawów pocztówek oraz 10 ulotek. Trochę ciężko, trochę gorąco,
trochę zmęczenie, ale biegnijmy! Damy radę!
Poważne rozkładanie.
Wielkiego widać skupienia wymaga ułożenie pocztówek.
Jeśli gdzieś spostrzeżecie takie gazetki, wiedzcie, że to
nie reklama najnowszej sieci siłowni. To program, wypełniony po brzegi program
festiwalowy. Może jesteście fankami kogoś z Kluby 27 - w letnim kinie na świeżym
powietrzu, tuż pod Wawelem festiwal proponuje aż 5 filmów. Może macie ochotę
oglądnąć kino przybyłe aż z Peru? Albo chcecie dowiedzieć się, co Angelina
Jolie sądzi o Bałkanach? Są też pokazy dla najmłodszych. Nic, tylko wertować i
oczywiście korzystać!
Po tych śródmiejsko-kazimierzowych wycieczkach, czas na powrót
do domu. W drodze, tak jak rano, przenoszę się na Sycylię, a za chwilę do
Nowego Jorku lat 50'. Już niedaleko Niepołomic, morzy mnie sen. Nagle się
podrywam - jesteśmy na miejscu! Uf, jak dobrze, że się obudziłam i nie musiałam
(znów) robić sobie obciachu z "proszę pani! Niepołomice!" prosto od
kierowcy (innym razem za to pojechałam
do Kłaja, super sprawa!).
Zeszyt był. Dzięki Niepołomiczanie!
Jestem w domu po 19, jem późny obiad. Mama poprosiła, żebym
zebrała pranie. Okej. Przy tej okazji Dziadek przyłapał mnie na harcerskie
pogaduszki. On generalnie, bardzo się cieszy z różnych akcji, które organizują
harcerze. A najbardziej oczywiście, z pełnionej w tym wszystkim roli swojej
wnuczki. Więc opowiadam mu jak to jest, że mamy hufiec żeński, a szczep jest
łączony. Która z kolei jestem w hufcu, a jaki sznur noszę i dlaczego szczepowy
ma granatowy, skoro ja też taki miałam.
A i czy są złote. Kwituje "no to dobrze, dobrze Ninka".
Zachód z mojego okna też wygląda całkiem nieźle!
Siadam do komputera, piszę maile, czatuje na fejsiku, rozmawiam
na skajpie z Tatą, który jest w Niemczech. I piszę wpis oczywiście.
To wszystko na dziś. Moje koty już dawno tak stwierdziły.
Chyba śpię dziś na podłodze.
Pwd. Nina Wojda wędr.
Niepołomicki Hufiec Harcerek i Zuchów Świt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz