piątek, 6 czerwca 2014

Czwartek wg przyszłej mgr inż

Uff, tata przeczytał wysłanego przeze mnie w nocy smsa i radośnie budzi mnie przez telefon. W wyjątkowe dni, gdy muszę wcześniej wstać korzystam z pomocy zewnętrznej, aby na pewno nie zaspać. Moja współlokatorka z tego co słyszę idzie w zaparte tak jak ja, przekręca się z boku na bok i wciska drzemkę. No nic, czas wstawać.

Pierwsza bolączka dnia - rower czy tramwaj? Z wielkim smutkiem wybieram to drugie, bo kalkuluję, że mam 15 minut mniej do wyjścia... Cóż, dziś prezencja i wygląd wygrywają. Początkowo zastanawiam się, jakimi zasadami kierują się rekruterzy zapraszając na rozmowę kwalifikacyjną, ale po braku jakichkolwiek wniosków porzucam tę uroczą myśl. Jak mówi bohater książki, którą teraz czytam "jest, jak jest, i będzie, co będzie"... i źle na tym nie wychodzi...

Podróż tramwajem poświęcam na ostatnie powtórki przygotowując się do rozmowy... potem biurowiec, wejście, dzień dobry, bardzo mi miło, kilka słów o sobie, to może in english, szybkie przejście do meritum - grad pytań i zadań testowych, wiedzowych i analitycznych, zadania na logikę i szukanie błędów. Po 45 minutach jakże konstruktywnej rozmowy i wyjaśnieniu sobie kluczowych dla stanowiska spraw i celu tego spotkania, niewerbalnie dochodzimy do wniosku, że chyba jednak oni szukają innego kandydata, a ja pracodawcy, i mimo że pada sztampowe "odezwiemy się do Pani" w odpowiedzi uśmiecham się z miną pod tytułem "i tak wszyscy w trójkę wiemy jaka będzie odpowiedź";).

Aby nie tracić czasu w drodze powrotnej robię listę rzeczy do zrobienia na dziś i jutro, a że lista jest dłuższa niż przypuszczałam, zabieram się prawie od razu do roboty. Prawie, bo dzwoni do mnie Pani, która jako pierwsza mnie rekrutowała ("Pani Aleksandro, proszę nie być złej myśli i tego nie skreślać" - w duchu jest mi miło, że obcy ludzie dbają o mój dobry humor, naprawdę), a jeszcze spotykam dwójkę znajomych pod akademikiem i dzielę się z nimi opowieścią sprzed godziny okrzykniętą tytułem żart miesiąca, więc bądź co bądź odchodzimy w dobrych nastrojach.

W akademiku jak w Forrest Gump - nigdy nie wiesz, co się trafi. Dziś przyszła kolej na odbieranie paczki z HOPRowymi odznakami, sprawdzanie oświetlenia przez elektryków w pokojach i akcja pt. ratuj zalaną łazienkę przez schnące pranie Oli. W międzyczasie dowiaduję się o nowym kontrapasie na Szpitalnej (dzięki, fejsbuk!) oraz dzwoni Ania, co lekko zmienia moje priorytety na najbliższy tydzień i biorę się za klikanie mojej pracy mgr. W tej sprawie komputer wygrywa ze mną 1:0, także poddaję się, zbieram manatki i wsiadam na rower.

Czwartek to taki piękny dzień, w którym należy sobie przypomnieć, jak wygląda moja uczelnia. Szczęśliwie seminarium kończy się trochę wcześniej, więc odhaczam pozycje z listy do zrobienia (sklep pierwszy, drugi, trzeci), po drodze mijam Agę - autorkę wcześniejszego wpisu, lecę z powrotem do pokoju, bo zorientowałam się, że mam nienaładowane baterie w aparacie...
Szybko zrobiony obiad, pogawędka z sąsiadką w kuchni, harcmaile, telefon ustalający szczegóły weekendu, czas wracać na wydział. Tam wita nas winda, która przejawia się ambicjami drapacza chmur.


uczelnia wysokich lotów:)

Zajęcia są jakie są, szczęśliwie szybko mijają, ale dziś miałyśmy inną misję w czasie przerw - zebranie wpisów od znajomych do albumu na urodziny Kasi, która jutro obchodzi swoje święto. Taki sentymentalny prezent na zakończenie studiów... W trakcie zajęć decydujemy się z drugą Kasią na przyspieszenie terminu prezentacji z data mining, ponownie zmieniają mi się priorytety na najbliższy tydzień, nawet zaczynamy się przygotowywać i otwieramy publikację, ale przeczytanie abstractu wystarczyło, abyśmy odłożyły to zadanie na jutro.

Zajęcia z widokiem na kopce


Koniec końców, 20:00 to najwyższy czas na opuszczenie terenu AGH. Po chwili dostaję smsa: "będziesz za 15 minut?". Reorganizuję plany na wieczór, jedyne co mi pozostaje to pożegnać się, przyspieszyć pedałowanie i dyżurować dziś wieczorem w swoim pokoju. Chwilę potem pojawiają się pierwsi urodzinowi wpisywacze, którzy dokładnie wertują album strona po stronie, wpisują się pięknie i od serca, jedni wychodzą, zaraz kolejni przychodzą - wieczór z gośćmi w pokoju - bardzo to lubię:) tu dzwoni Paweł, że on jeszcze w IKEI i czy mam pomysł na prezent ślubny, tu jest marker do oddania, w rozmowie z Beatą wychodzi, że przyjeżdża jej ciocia z Białorusi, dzięki czemu oddaję jej majątek - ok. 18 000 rubli białoruskich pozostałych mi po ostatniej podróży. W głębi serca cieszę się, że pozbywam się tego pliku banknotów (1 PLN = 3330 BYR). Na Białorusi można poczuć się milionerem.

akcja Urodziny - wpisz się i Ty

W tak wspaniałej atmosferze nie czuć ubiegającego czasu, więc nie dowierzam, że jest już 23...
dziś mój dzień na bloga! klik klik klik i tak powstaje ten wpis. Sprawdzam jeszcze raz moją listę do zrobienia, połowicznie pakuję się na jutrzejszy wyjazd i jednak tej pięknej nocy zdecyduję się trochę poklikać mojej pracy mgr. Aby pomóc mojemu komputerowi przetwarzać takie ilości danych muszę powyłączać zbędne programy i przejść w tryb offline...   


Z tego mesha będzie jeszcze kiedyś model 3d:)



Dobrej nocy, dobrego dnia!

pwd. Ola Połączak HR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz