Budzik wcześnie – drzemki co 5 minut – chwilę biję się z myślami, czy nie przyjść dziś do pracy wcześniej, ale nie – skoro niektórzy mają długi weekend, to ja pozwolę sobie na spokojny poranek. 6.56 wyskakuję z łóżka, a do pracy w takim idę dziś na 9. W roli śniadania 3 naleśniki z jabłkami, które wczoraj dała mi babcia. Prysznic – soczewki – zęby – włosy w ręcznik – można jeszcze na chwilę siąść na łóżku i poczytać książkę, która wciągnęła mnie od wczoraj. „Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła” – biografia króla polskiej komedii autorstwa Macieja Replewicza zawiera sporo anegdot, ciekawostek dotyczących filmów, informacji historycznych i zdjęć. Zatapiam się w lekturze… Ups, chyba czas wyjść! Książka na cały dzień zostaje na łóżku.
7.55 – z biblioteczki rodziców porywam kryminał Agathy
Christie, lecę zrobić się na bóstwo – oczywiście łazienka jak zawsze zakrzywia
czasoprzestrzeń, wchodzę na minutę, a tu 8.11. Pocieszam się, że długi weekend
to mały ruch. I mało tramwajów. I remonty też nie takie uciążliwe. Tylko jaki
mamy dziś rozkład? No tak, sobotni, 52 będzie jechało o 8.30. Powinnam zdążyć.
Będę miała 25 minut na poczytanie o tajemniczym morderstwie na polu golfowym.
8.58 – siadam przy biurku, wyciągam z szafek teczki i
segregatory, którymi będę dzisiaj się zajmować. Pracuję przy administrowaniu
ubezpieczeniami dla klienta niemieckiego. W korpo, na wielkim open space J dzisiaj zamiast szumu
setek głosów słyszę pojedyncze rozmowy tych, którzy nie korzystają ze święta.
Atmosfera jest luźna, ale postanawiam z niej skorzystać dopiero, gdy wykonam
zadania na dzisiaj. Wysłać listy do klientów – napisać maile – wgrać dane do
systemu – sprawdzić maile odebrane – uzupełnić arkusze w Excelu - klasyczne, biurowe zajęcia. Przerywane, gdy ludzie podchodzą korzystać
ze znajdującej się za moimi plecami drukarki. Jeden z kolegów postanawia uciąć
sobie przy okazji pogawędkę na temat planów weekendowych, która kończy się
rozważaniami na temat krakowskich kopców i zdolności naszych przodków do
tworzenia wielkich budowli, które wytrzymują walkę z niszczącym je czasem. Bo
nie wiem, czy wiecie, ale z krakowskich kopców najwięcej problemów sprawiają
te, które zostały wybudowane niedawno – osuwają się. Słowianom zamieszkującym
tereny obecnego Podgórza lepiej wychodziło stawianie ziemnych kopców.
13.20 – w przerwie ustalam z panią z PKP, kto może odebrać
bilety na wyjazd na obóz.
17.00 – wychodzę z biurowca. Po drodze mija mnie elektryczny autobus. Z WIEDNIA! :)
Udaję się na ulicę Długą. Na początku sierpnia moja przyjaciółka z dzieciństwa bierze ślub, a ja nie mam na niego sukienki! Teoretycznie mam mniej niż godzinę do zamknięcia sklepów, ale przez ten czas mierzę aż 4 kiecki. Już widzę, że znalezienie takiej, która będzie mi odpowiadała, będzie długie. Nic to, mam jeszcze miesiąc! Ale jeśli ktoś może polecić mi miejsce, gdzie można kupić ładne sukienki w stylu lat 60. w sensownej cenie, to chętnie przygarnę namiary :) Długa to interesująca ulica – można tam znaleźć wiele sklepów, dziwnych małych barów, lokali usługowych, ale przede wszystkim jest tam chyba najwięcej w Krakowie miejsc związanych ze ślubami. Niektóre dosyć dziwne:
Udaję się na ulicę Długą. Na początku sierpnia moja przyjaciółka z dzieciństwa bierze ślub, a ja nie mam na niego sukienki! Teoretycznie mam mniej niż godzinę do zamknięcia sklepów, ale przez ten czas mierzę aż 4 kiecki. Już widzę, że znalezienie takiej, która będzie mi odpowiadała, będzie długie. Nic to, mam jeszcze miesiąc! Ale jeśli ktoś może polecić mi miejsce, gdzie można kupić ładne sukienki w stylu lat 60. w sensownej cenie, to chętnie przygarnę namiary :) Długa to interesująca ulica – można tam znaleźć wiele sklepów, dziwnych małych barów, lokali usługowych, ale przede wszystkim jest tam chyba najwięcej w Krakowie miejsc związanych ze ślubami. Niektóre dosyć dziwne:
A ta tablica wywołała uśmiech na mojej twarzy:
18:07 – na Basztowej LOT tramwaj będzie dopiero za 18 minut
(sobotni rozkład!), toteż decyduję się pójść przez Rynek pod Pocztę, po drodze
wstępując na lody na róg Sławkowskiej i św. Tomasza – wraca wspomnienie z
dzieciństwa, gdy zabierał mnie tam dziadzio! Przechodzę przez Rynek
(zaskoczenie, skończyli remontować kamienicę po Empiku, logo Zary już widnieje
na fasadzie!) plac Mariacki, a na Małym Rynku wita mnie masa straganów oraz
występująca na scenie pani w stroju ludowym.
Pani ma gadane, gwarą barwnie opowiada dowcipne anegdotki, zebrani pod
sceną zanoszą się śmiechem, a gdy mówczyni przerywa, sięgając po coś do picia,
nagradzają ją gromkimi brawami.
18.28 – no proszę, spotkałam się z tramwajem pod Pocztą
Główną :)
przez 23 minuty drogi na Ruczaj dowiaduję się, kto zabił.
18.55 – powrót do domu – maile – książki – szydełko – blogi
– ale może warto sobie przypomnieć, że jednak jest sesja? Dobra, najpierw dodziergam
do narzuty te 2 kwadraty, które leżą na stoliku. Już mniej-więcej 245/300
elementów za mną, narzuciłam sobie dodawanie jednego kwadratu dziennie, w tym
tempie został mi jakiś miesiąc-półtora do końca.
Narzuta, podgórska torba, podgórski kubek i kawałek szydełkowej serwetki :) |
21.06 otwieram zdjęcia z gazet, na podstawie których ma
powstać moja praca zaliczeniowa na temat procesu kurii krakowskiej. Mały
problem ze zdjęciami – gazety z lat 50. mają format powyżej A3, drukowany do
tego malutkimi literkami. Artykuły są pocięte na kilka części i to raczej nie
idących z biegiem tekstu :)
w przerwie telefon od rodziców z relacją z wycieczki. Udaje mi się przeczytać kilka dni relacji z
procesu na łamach „Dziennika Polskiego” i posegregować zdjęcia w folderze, co
wbrew pozorom jest bardzo istotne – najgorzej, gdy szukasz jednego artykułu w
300 jednakowo wyglądających na miniaturze obrazach!
23.26 postanawiam pójść spać – dwugodzinna drzemka przed
kolejnym punktem dnia… Albo raczej płynne przejście z piątku w sobotę :) udaje mi się wstać o
2.15. Szybki prysznic na start soboty i udaję się (okrężną drogą, bo muszę
zgarnąć z centrum Sękową) na kopiec Krakusa. Po drodze wstępujemy z Kasią do
czynnych sklepów aby zdobyć coś do picia.
Stowarzyszenie PODGÓRZE.PL już po raz dwunasty organizuje wspólne
witanie słońca na początek najdłuższego dnia w roku. Wychodzimy na wierzchołek,
na którym razem z nami znajduje się co najmniej 50 innych osób (w tym Ania
Hajduk z rodziną! Co za miła niespodzianka!), rozkładamy kocyk, otwieramy
parasol i zwrócone twarzami w kierunku wschodnim wypatrujemy, które ze
światełek jest tym właściwym. Oczekiwanie na wschód (który powinien mieć
miejsce dokładnie nad kopcem Wandy) umilają tybetańskie gongi. Zmieniające się
światło, podnosząca się mgła i zanikające latarnie tworzą naprawdę niesamowitą
atmosferę oczekiwania i spokoju. A jak pięknie wyglądają wyłaniające się z mgły krakowskie kościoły i Wawel! Za rok KONIECZNIE biorę ze sobą porządny aparat.
Niestety, słońce ukryło się za chmurami, więc symboliczne odliczanie i powitanie go brawami nastąpiło już po faktycznym wschodzie. Na pamiątkę każda z nas dostała okolicznościowy certyfikat.
Niestety, słońce ukryło się za chmurami, więc symboliczne odliczanie i powitanie go brawami nastąpiło już po faktycznym wschodzie. Na pamiątkę każda z nas dostała okolicznościowy certyfikat.
Powrót do domu, herbata na rozgrzanie… Jest godzina 6.35,
czas rozpocząć długą sobotę! To będzie dobry weekend!
pwd. Aleksandra Mróz HR
zawód wykonywany – asystent ds. administracji ubezpieczeń,
zawód zdobywany – historyk
wicehufcowa
Hufiec Harcerek Kraków-Podgórze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz