poniedziałek, 2 grudnia 2013

O głosach w głowie, przestrzeni, Charlesie Dickensie i robótkach ręcznych.

      1 grudnia rozpoczynam od sprzątania domu, i pisania harcerskich maili. Aktualnie w moim życiu początek doby to najlepsza pora na załatwianie tego typu kwestii. Maciek i Florian śpią, wiec ja mogę oddać się bez skrępowania swoim fanatycznym potrzebom domykania wszystkich spraw przed pójściem do łóżka.
Efekt jest taki, że gdy już wreszcie wchodzę pod kołdrę o 2:00 nie mogę zasnąć bo mam głowę napakowaną myślami.
Powiem więcej. Słyszę głosy. Głównie mężczyzny w wieku około 40 lat, słyszę go wyraźnie, tak jak radio BBC, którego słuchałam jeszcze 2 godziny temu, z tym, że dźwięki są w mojej głowie. Wyłapuję strzępy jego wypowiedzi. Raz mówi po polsku, raz po angielsku. Padają słowa i nazwiska osób, których wydaje mi się, że nie mogę znać. Zanim zasnę śmieję się jeszcze z siebie, że za dużo zjadłam na noc pasty z cieciorki i w ogóle co za historia, a potem trzeba będzie ją opisać Wam wszystkim. Nie będę się pogrążać pisząc jeszcze o tym, co mi się śniło przez następne 9 i pół godziny.
       Jeszcze leżę z Flo w łóżku, rozlega się pukanie do drzwi, psy szczekają. Florian zrywa się jak zawsze w tej sytuacji, lecz dziś trochę mniej energicznie z racji swojego osłabienia po przebytym rotawirusie - "dziadzia!" -woła. Rzeczywiście przyszedł dziadek Andrzej, który przyniósł nam kulebiaka i wędliny domowej roboty. Południe wita mnie przygotowanym przez Maćka śniadaniem.

Nie mam jeszcze planów na to co zrobić z resztą dnia, ale Florian podchodzi do drzwi, bierze buty i nie przestaje pokazywać na wszystkie atrybuty niezbędne do odbycia spaceru. Więc cóż począć? Buty? Są! Kurtka? Jest! Szalik, czapka,aparat, nosidło, smycze dla psów? Są! No to w drogę!
        Początkowo myślimy, że pojedziemy gdzieś w góry, ale niebo jest wyraźnie podzielone na pół. Południe całe zachmurzone, północ słoneczna. Szybka decyzja - zawracamy - jedziemy w stronę słońca. W lesie i na łące czuję to co moje psy, czuję przestrzeń - jej bezmiar, bezczas, całą empirię, którą wraz z Kawą i Liską łączę w jedną wartość - wolność. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że powinnam dążyć do zmiany miejsca zamieszkania. I zamieszkać choćby tu w tym starym siedlisku na skraju lasu, które właśnie penetrujemy.

Wracamy do domu trochę zmrożeni. Florian zasnął w samochodzie ale w domu muszę go ponownie uśpić. Trwa to trochę dłużej niż zwykle bo psy napełnione uczuciem przestrzeni, szczęśliwe w zgiełku roznoszą nam dom.
        Nareszcie się udaje. Mam czas żeby zapalić w kominku, włączyć komputer i sprawdzić dlaczego kora z brzozy tak dobrze się pali, jakie przeznaczenie ma w planie przestrzennego zagospodarowania działka, która jest moim marzeniem i co to znaczy, że to teren sportowo -rekreacyjny. Lubię tę porę dnia kiedy Florian śpi, w której czuję, że mogę wszystko. Zawsze trzeba się spieszyć z decyzją co się chce zrobić, selekcjonować, wartościować cele.
        Cel na dzisiaj: Maciej, zagramy w szachy i obalimy tabliczkę czekolady? Rozgrywka kończy się moją wygraną, pustym opakowaniem łaciatej milki i wołaniem Floriana. Dzisiaj się udało, cel został w pełni zrealizowany - zdążyliśmy.
        W wanie stoi i suszy się wózek pożyczony od mojego brata. Drażni mnie o tyle, że postanawiam przyspieszyć jego proces schnięcia. Stawiam go przed kominkiem. No dobrze, ale teraz dziura w jego obiciu nie daje mi spokoju.
Po raz kolejny przekonuję się o złożoności mojego charakteru. Jeśli chcę sobie odpocząć to nie powinnam ruszać czegokolwiek, bo jeśli ruszę to wywołuję lawinę. Jak już ten wózek jest czysty, a teraz się suszy, to go jeszcze naprawię. Włączam sobie BBC jakby noc niczego mnie nie nauczyła. Słucham siedmiu rozdziałów Oliviera Twista. Maciek z Florianem dołączają się do czynu społecznego i porządkują bieliznę. Skarpetka czerwona do czerwonej, dziurawa bardzo do kosza, mniej dziurawa też do kosza. Skończyłam szyć obicie wózka. W ręku trzymam igłę a ta ostatnia wyrzucona skarpetka nie daje mi spokoju. Przecież to jedna dziura. Zaceruję! Mówiłam, że to lawina. Ja nie potrafię sobie powiedzieć stop jak już zacznę sprzątać. Na szczęście Maciek i Floraian zaczynają wykazywać oznaki snu. A ja muszę jeszcze domknąć ten dzień. Muszę zrobić wpis na bloga. Jeszcze tylko parę podstawowych, życiowych czynności i chłopcy już śpią, a ja wracam do komputera żeby napisać te ostatnie zdania. I znowu jest po północy. To co dzisiaj mi się przyśni musiałoby być treścią kolejnego postu poza tym kogo to obchodzi... Więc kończę. Dobranoc/ Dzieńdobry.
phm. Estera Klima HR         

3 komentarze:

  1. Świetnie się czyta! Rób to na stałe! :):)

    OdpowiedzUsuń
  2. Albo kręć, czekamy z Weso na vloga.
    Estera ustawia samowyzwalacz, biegnie do szachów i robi skupioną minę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę to leżałam przez cały dzień i oglądałam seriale. Wszystkie zdjęcia to fotomontaż.

      Usuń