Mój wpis miał ukazać
się w piątek. Jednak Akcja Paczka nie dała za wygraną. Więc jest
dziś.
Poprzedni dzień
skończył się późno, a może właśnie wcześnie? Usnęłam
słuchając konferencji o. Szustaka (tego, którego polecił mi Marek
i tego, którego tak rewelacyjnie słuchało się w busie wracając z
Litwy leżąc na tylnych siedzeniach), bardzo chciałam wysłuchać
całej, ale nie było mi to dane. No nic- siła wyższa.
Poranek- budzik!
Drzemka. Budzik! Drzemka. Budzik! Drzemka... Budzik! O nie! Gdzie
jest koszulka na fitness? Znowu, jak zawsze, gdy się spieszę,
wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy nie znajdują się tam, gdzie
ostatnio je widziałam. Ale ufff, koszulka jest. Spodnie? Przecież
wsadzałam je do torby! Kiedy frotka do włosów, adidasy i
kosmetyczka są tam, gdzie powinny, a kluczyki do Fordzika trzymam w
ręce- wybiegam. Jeszcze szybko rzucam okiem, czy kot, którego
dokarmiam zjadł wszystko, co zostawiłam mu na noc (i jak zwykle
mnie nie zawiódł!) i mogę ruszać. Chociaż nie- gdzie Tomek
trzyma skrobaczkę do szyb? Jadę. Korek. (Zwierzę Wam się, że
bardzo nie lubię jeździć po Krakowie. Pomimo tego, że prawko mam
od pół roku i nie jestem mistrzem kierownicy w związku z tym,
bardzo denerwuję się na drodze, kiedy jakiś samochód zbiera się
i zbiera na światłach... Zwłaszcza na lewoskręcie na
Grunwaldzkim!).
Dojeżdżam spóźniona, szczęśliwie pani w recepcji
nie pyta, czy wchodzę na zajęcia, czy na siłownię, więc mogę
wejść. Moje dzisiejsze fitnessy to pilates i streatching, więc
mogę spokojnie oddychać :). Nie oznacza to, że jest łatwo. Na
dodatek, kiedy próbuję odpocząć, pan trener wymownie się do mnie
uśmiecha. Zajęcia się kończą, ale dochodzę do wniosku, że
przecież mogę zostać na kolejnych! Więc zostaję :). Nie ma ze
mną dziś Zosi, więc na koniec nie idę do sauny. Szybki prysznic i
do domu.
Po drodze postanawiam
zrobić zakupy, jadę do Lidla, gdzie jak zawsze nie mogę się
powstrzymać i zachwycam się wszystkimi „deluxami”. Wychodzę
obładowana (z zapasem musów czekoladowo- gruszkowych).
Spotykam się
z Tomkiem, by wspólnie, szybko coś zjeść. Przecież zaraz zajęcia
z psychologii rozwojowej (to najciekawszy przedmiot, jaki zaproponowała mi uczelnia. Mogę godzinami słuchać p. dr i ciągle
jestem tak samo zafascynowana tym, co mówi)- ćwiczenia i wykład.
Wieczór to ponownie
Akcja Paczka... Ciągle ktoś daje znać, że jeszcze może nam coś
przekazać, więc jeździmy... I trzeba koniecznie kupić siatki!
Hurtownia na Makuszyńskiego daje radę. Jeszcze tylko zakupy,
przecież kilka osób wpłaciło pieniądze na rzecz Paczki, trzeba
je „z głową” wydać- materiały papiernicze, to jest to!
Ponownie na Sąsiedzką...
Już jutro wyjeżdżamy, a cały pokój
mam zajęty przez różnego rodzaju artykuły do paczek. Postanawiamy
je dziś spakować. Jak zwykle każde z nas ma swój pomysł, więc
zanim osiągniemy kompromis, trochę czasu mija. Pakowanie trwa i
trwa... Jest już środek nocy, a my odnaleźliśmy jeszcze dwa
opakowania Prince-Polo. Pakujemy dalej.
Pisze do mnie Estera (równocześnie do Tomka dzwoni Maciek). Chcą, by przywieźć im serki z Litwy. Nie do końca rozumiemy ich zachwyt nimi, ale pewnie- kupimy!
Pisze do mnie Estera (równocześnie do Tomka dzwoni Maciek). Chcą, by przywieźć im serki z Litwy. Nie do końca rozumiemy ich zachwyt nimi, ale pewnie- kupimy!
Ostatecznie udało się
zapakować 40 paczek dla dzieciaków, 2 dla ich opiekunek, 3 z trwałą
żywnością. Mamy jeszcze materiały edukacyjne dla szkoły, karton
ubrań i dużo zabawek i środków czystości dla młodszych dzieci.
Dobra- koniec.
Jeszcze tylko jedzenie dla kota...
Jeszcze tylko jedzenie dla kota...
Kładę się spać znów próbując przesłuchać
konferencji o. Szustaka. Jest godzina 3.30. O 6.36 jestem umówiona
z Zosią pod Jubilatem. Jedziemy na fitnessy- tym razem intensywniej,
bo Brzuchomania i Step.
Dziękuję. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz