13:00
Czy byłyście w tym roku grzeczne?
Ja
byłam, dlatego mój dzień, a w zasadzie doba rozpoczęła się od
wizyty św. Mikołaja. Tego roku święty zaobserwował, że marzłam
na obozie, dlatego obdarował mnie ciepłym śpiworem, który
natychmiast postanowiłam wypróbować. Na rozbijanie namiotu pod
blokiem ostatecznie się nie zdecydowałam i test przeprowadziłam na
karimacie we własnym pokoju (przynajmniej przy skręconym
kaloryferze). Trudno powiedzieć, czy był to mądry pomysł (moja
mama twierdzi, że niekoniecznie), ale mogę z pewnością
stwierdzić, że nie do końca wygodne posłanie, pozwoliło mi bez
problemu podnieść się z niego rano, co zwykle, mimo wielu
budzików różnego rodzaju, stanowi problem. Ze śpiwora jestem
zadowolona – nie zmarzłam.
Dalej sprawy potoczyły się zwyczajnie
i codziennie, aż do momentu, w którym postanowiłam upiec muffinki.
Przetestowałam przepis przygotowując je na kurs przewodniczek -
efekt był podobno niezły, zdecydowałam się więc ponowić ów
popis i upiec je na wieczorną imprezę. Zmodyfikowałam nieco
przepis i miałam zamiar podzielić się nim z Wami na blogu
amuszamupapu.blogspot.com, bo adminka ostatnio zachęcała mnie do
wpisu krzycząc przez całe moje osiedle (pozdrawiam Cię serdecznie,
Olu!), ale z jakiegoś powodu moje babeczki tym razem nie są w
kolorze złocistym, ale zupełnie nieapetycznym zgniłozielonym.
Jeszcze są w piekarniku – mam nadzieję, że ich smak przyćmi
wątpliwe walory estetyczne.
po wyciągnięciu babeczek z piekarnika
Na szczęście wyglądają bardziej na
lekko brązowe niż zgniłozielone. Przepis jednak będzie na blogu
(jeśli Ola zdecyduje, że się nadaje).
19:07
Zaraz zaczynam zbierać się na imprezę
mikołajkową – w tym roku razem ze znajomymi postanowiliśmy
wrócić do szkolnego zwyczaju losowania i przygotowywania prezentów,
z tym, że nasze miały być robione własnoręcznie. Od momentu
losowania głowiłam się, co przygotować. Ostatecznie udało mi się
wyprodukować trochę pachnącej soli do kąpieli i przy pomocy
foremki na lód, uformować ją w całkeim zgrabny kształt ćwiartek
pomarańczy. Do tego z kawałków korka, kartonu i zdjęcia osoby
obdarowywanej udało mi się skomponować nawet zgrabną tablicę
korkową.
po powrocie do domu, godzina 3:18 dnia
następnego
Bawiliśmy się nieźle. Tata gospodyni
przebrał się za świętego Mikołaja i rozdawał nam paczki niemal
jak w przedszkolu. Wśród prezentów znalazły się oczywiście
słodycze, gry (karciane i komputerowe), koszulka, lampion w wichrowe
wzory, miska na pierogi i szklanka z ociepleniem, a nawet grający
ołówek (wydawał z siebie pisk podczas przyciskania go do papieru).
Ja dostałam puszkę z napisem „Na co komu mąż?!”, która ma
wypisane na sobie zdania, które ów małżonek miałby wypowiadać,
zastępując go w ten sposób. Cóż, jeśli faktycznie nie poznam
nikogo, to na pewno miło mi będzie przeczytać czasem sobie na
przykład „wyglądasz dziś wyjątkowo” lub „będziemy robić
co tylko zechcesz”.
Jestem pod ogromnym wrażeniem
przyniesionych prezentów. Przygotowanie każdego kosztowało
ogromnie dużo zaangażowania, a zdarzało się, że niektórzy
wylosowali osobę, której nigdy nawet nie widzieli – nie stanowiło
to przeszkody do postarania się, żeby sprawić jej przyjemność.
Jeden z naszych znajomych zapytał, czy
to taka tradycja, że spotykamy się co roku w tym gronie i
wymieniamy się prezentami. W tym roku udało nam się to pierwszy
raz, ale chyba jednak pozostanie tradycją – taką przynajmniej mam
nadzieję.
Jest już strasznie późno, a ja
kolejny raz czytam swój wpis, sprawdzając czy się nadaje. Więcej
już nie sprawdzam. Idę spać.
Basia Sabal
to my i Mikołaj (popatrzcie jak pięknie wygląda phm. Wierzejska)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz