sobota, 7 grudnia 2013

Szósty grudnia, czyli mikołajkowe przygody.

13:00
Czy byłyście w tym roku grzeczne? 
Ja byłam, dlatego mój dzień, a w zasadzie doba rozpoczęła się od wizyty św. Mikołaja. Tego roku święty zaobserwował, że marzłam na obozie, dlatego obdarował mnie ciepłym śpiworem, który natychmiast postanowiłam wypróbować. Na rozbijanie namiotu pod blokiem ostatecznie się nie zdecydowałam i test przeprowadziłam na karimacie we własnym pokoju (przynajmniej przy skręconym kaloryferze). Trudno powiedzieć, czy był to mądry pomysł (moja mama twierdzi, że niekoniecznie), ale mogę z pewnością stwierdzić, że nie do końca wygodne posłanie, pozwoliło mi bez problemu podnieść się z niego rano, co zwykle, mimo wielu budzików różnego rodzaju, stanowi problem. Ze śpiwora jestem zadowolona – nie zmarzłam.
Dalej sprawy potoczyły się zwyczajnie i codziennie, aż do momentu, w którym postanowiłam upiec muffinki. Przetestowałam przepis przygotowując je na kurs przewodniczek - efekt był podobno niezły, zdecydowałam się więc ponowić ów popis i upiec je na wieczorną imprezę. Zmodyfikowałam nieco przepis i miałam zamiar podzielić się nim z Wami na blogu amuszamupapu.blogspot.com, bo adminka ostatnio zachęcała mnie do wpisu krzycząc przez całe moje osiedle (pozdrawiam Cię serdecznie, Olu!), ale z jakiegoś powodu moje babeczki tym razem nie są w kolorze złocistym, ale zupełnie nieapetycznym zgniłozielonym. Jeszcze są w piekarniku – mam nadzieję, że ich smak przyćmi wątpliwe walory estetyczne.

po wyciągnięciu babeczek z piekarnika
Na szczęście wyglądają bardziej na lekko brązowe niż zgniłozielone. Przepis jednak będzie na blogu (jeśli Ola zdecyduje, że się nadaje).

19:07
Zaraz zaczynam zbierać się na imprezę mikołajkową – w tym roku razem ze znajomymi postanowiliśmy wrócić do szkolnego zwyczaju losowania i przygotowywania prezentów, z tym, że nasze miały być robione własnoręcznie. Od momentu losowania głowiłam się, co przygotować. Ostatecznie udało mi się wyprodukować trochę pachnącej soli do kąpieli i przy pomocy foremki na lód, uformować ją w całkeim zgrabny kształt ćwiartek pomarańczy. Do tego z kawałków korka, kartonu i zdjęcia osoby obdarowywanej udało mi się skomponować nawet zgrabną tablicę korkową.

po powrocie do domu, godzina 3:18 dnia następnego
Bawiliśmy się nieźle. Tata gospodyni przebrał się za świętego Mikołaja i rozdawał nam paczki niemal jak w przedszkolu. Wśród prezentów znalazły się oczywiście słodycze, gry (karciane i komputerowe), koszulka, lampion w wichrowe wzory, miska na pierogi i szklanka z ociepleniem, a nawet grający ołówek (wydawał z siebie pisk podczas przyciskania go do papieru). Ja dostałam puszkę z napisem „Na co komu mąż?!”, która ma wypisane na sobie zdania, które ów małżonek miałby wypowiadać, zastępując go w ten sposób. Cóż, jeśli faktycznie nie poznam nikogo, to na pewno miło mi będzie przeczytać czasem sobie na przykład „wyglądasz dziś wyjątkowo” lub „będziemy robić co tylko zechcesz”.
Jestem pod ogromnym wrażeniem przyniesionych prezentów. Przygotowanie każdego kosztowało ogromnie dużo zaangażowania, a zdarzało się, że niektórzy wylosowali osobę, której nigdy nawet nie widzieli – nie stanowiło to przeszkody do postarania się, żeby sprawić jej przyjemność.

Jeden z naszych znajomych zapytał, czy to taka tradycja, że spotykamy się co roku w tym gronie i wymieniamy się prezentami. W tym roku udało nam się to pierwszy raz, ale chyba jednak pozostanie tradycją – taką przynajmniej mam nadzieję.

Jest już strasznie późno, a ja kolejny raz czytam swój wpis, sprawdzając czy się nadaje. Więcej już nie sprawdzam. Idę spać.


Basia Sabal

to my i Mikołaj (popatrzcie jak pięknie wygląda phm. Wierzejska)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz