czwartek, 26 grudnia 2013

O dniu Wigilii z Hecunią, Aniołkiem, kredensem i o Bożym Narodzeniu

24 XII 2013
To właśnie ten dzień! Dzień, w którym co krok, to tradycja… I choć przeżywam go za każdym razem troszkę inaczej, to z pewnością wciąż jest to TEN dzień, w którym jak mówi piosenka „gasną wszystkie spory”, „który liczy się od zmroku”.
Co prawda mój zaczyna się jeszcze o zmroku, ponieważ idę na ostatnie poranne roraty, ale oczywiście trwam w oczekiwaniu na pierwszą gwiazdkę nowej nocy i wigilijną kolację. Jestem już od soboty w moim rodzinnym domu w Milanówku. Mam więc niezwykle wyjątkową okazję posłać świąteczne pozdrowienia dla dziewczyn z mojej macierzystej Mazowieckiej ChH-ek równocześnie z Mazowsza, gdzie się obecnie fizycznie znajduję, jak i z Małopolski – wszak piszę na blogu Małopolskiej Chorągwi Harcerek :D
Ostatnie roraty z cyklu „uBoga droga”. Ks. Robert pyta dzieci, czy mają swojego ulubionego świętego wśród tych, o których słyszeli na roratach i jedno dziecko odpowiada: „Pan Jezus” :) Ksiądz jeszcze chwilę z dzieciakami rozmawia, zwykle świetnie sobie z dziećmi radzi, dziś jednak ich uwagę zdecydowanie bardziej przyciąga dziewczynka wymachująca torebką:) Na koniec homilii ksiądz odczytuje list od Papieża Franciszka do polskich dzieci uczestniczących w roratach. To, że Papież napisał do dzieci, trafia do mojego serca… Przypominam sobie jak to kiedyś udało mi się nie opuścić żadnych rorat w całym Adwencie… Zebrałam wtedy wszystkie elementy układanki tworzącej bożonarodzeniowy obrazek…  Dostałam nawet jeszcze coś w nagrodę, nie pamiętam już co, ale pewnie gdyby to był list od Papieża, to bym lepiej zapamiętała :P
Po roratach czas na śniadanie. Tradycyjnie bezmięsne, nieduże, ot tyle żeby doczekać obiadku, który na szczęście w naszym domu w wigilię jest o 12-tej w południe. W tym roku szczęśliwie wygląda na to, że wszystko jest już do wigilii prawie gotowe i moglibyśmy przystąpić do wieczerzy w sumie już w porze tego obiadku, ale pierwsza gwiazdka jednak o 12-tej się raczej nie zechce pokazać. Zabieram się więc spokojnie za szykowanie ubrania, prasowanie obrusa, ostatnie porządki… Do posprzątania zawsze się coś jeszcze znajdzie, spokojna głowa ;) Pada nawet hasło: „to może jeszcze zdążymy pomalować sufit?” Ostatecznie jednak maluję dziś tylko… paznokcie.
Obiad (niezwykle punktualnie, bo wszyscy poszczą ;)) – sałatka ze śledziem w śmietanie, ziemniaczki w mundurkach i - zrobiona przez Ciocię Anię, po raz pierwszy u nas w domu - ryba po grecku. Rodzice z Ciocią wspominają świąteczne dni z dawniejszych czasów, że kiedyś np. Tata z Mamą wieźli na święta do domu do Tarnowa karpia kupionego w Warszawie (uwielbiam takie opowieści!), bo tak trudno było kupić. Oczywiście kupiony żywy, ale transportowany już nie jako żywy... Mama się zastanawia, które to dziecko wtedy było najmniejsze – czy już była Tysia (ja), czy tylko Ula… :) Potem znów schodzi na temat nowo sformułowanych przykazań kościelnych, czy wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych w piątki jest obowiązkowa, czy też może być zastąpiona inną formą postu... Chyba wniosek tej burzliwej dyskusji był taki, że generalnie nie ma sensu w ogóle o tym rozmawiać, tylko trzeba by sprawdzić, a i tak przecież liczy się przede wszystkim intencja, więc rozmowa jest bez sensu. W każdym razie nie wiem, czy sprawdzili, bo usunęłam się cichaczem by kontynuować (w spokoju :P)sprzątanie na piętrze...
Dźwięk huczącego odkurzacza i widok poruszającej się gwałtownie rury jak zwykle budzi zainteresowanie, a zarazem strach Hecuni (mieszka z nami kotka o imieniu Heca, a także druga o imieniu Kicia, ale ta akurat poszła chyba na spacer). Jej oczy bacznie obserwują każdy mój ruch. W końcu jednak chyba ściągnął ją na dół, do kuchni, zapach smażącego się karpia…

Chowam smoka (odkurzacz) i dołączam do silnej grupy nakrywającej stół. Chyba już wszystko gotowe… No to można się przebrać i ruszamy na poszukiwanie pierwszej gwiazdki (jest jeszcze całkiem jasno). Gwiazdę pierwszy wypatrzył w tym roku nasz jedyny brat, Adam. Wyszedł najwcześniej (nie musiał się czesać :P), a no i przecież ma wprawę w obserwacji nieba – wszak jest pilotem (za kilka lat być może ktoś z Was spotka go w samolocie pasażerskim!). Mimo że pokazuje mi miejsce na niebie, to i tak chwilę trwało, zanim ja też tę gwiazdę dostrzegłam… Ale oczywiście faktycznie tam jest! Możemy więc zaczynać świętowanie!
Tata odczytuje słowa Ewangelii, po czym mówi kilka zdań do nas wszystkich. Zapadła mi w sercu zachęta do zapraszania Jezusa do naszego codziennego życia, do wszystkich tych ludzkich spraw. Odmawiamy modlitwę, w której wspominamy też wszystkich tych, których teraz z nami nie ma… Łamanie opłatków… Chwila, której nie sposób opisać… Tak dobrze jest być razem z najbliższymi! Tata, Mama, moje siostry: Ula i Basia, brat Adaś, ciocia Ania… Życzenia na cały nadchodzący rok, a każdego z nas czeka tyle nowych rzeczy… Jacy spotkamy się za rok?

Siadamy do stołu, pierwszą potrawą jest barszcz z nafaszerowanymi grzybami uszkami (które liczymy za drugą potrawę, aby doliczyć się ich dwunastu w czasie jednej wieczerzy, a przy tym nie pęknąć z przejedzenia;)). Potem pierogi z kapustą, smażony karp podany wraz ze struclą (taka chałka drożdżowa) i kapustą kiszoną, do tego kompot z suszek (w tym roku wyjątkowo z dodatkiem pomarańczy). Przy okazji karpia Tata wspomina (jak co roku), że jego Dziadek zawsze do tej wigilijnej ryby podawał białe wino, mówiąc że to „żeby karp nie myślał, że go rekin połknął”:), przy czym sam nalewa białe wino z pradziadkowego kredensu (właśnie po tym Dziadku).
Za nami już siedem „potraw”, więc pada sugestia, że skoro tak dobrze nam idzie, to może warto sprawdzić, co to za prezenty Aniołek zostawił w tym roku pod choinką – leży ich jak zwykle cała masa… „Aniołek” – jako osoba przynosząca podarki pod choinkę to, zdaje mi się, nieczęsta tradycja… Ponieważ moja rodzina jest z Tarnowa, to zawsze myślałam, że to takie małopolskie. Tymczasem mieszkam w Krakowie już ponad 2 lata, i dopiero w zeszłym tygodniu trafiłam na osobę, u której w domu również prezenty przynosi właśnie Aniołek (nie Mikołaj, nie Gwiazdka, nie Gwiazdor, nie Dzieciątko, nie… jakie znacie jeszcze?). A jest tak też właśnie u jednej z moich wędrowniczek :) (pozdrowienia dla Agnieszki!).
Lecz zanim prezenty, to jeszcze trzeba najpierw coś zaśpiewać – oczywiście jakąś kolędę! Wszyscy przystają na „Wśród nocnej ciszy”, więc dom wnet rozbrzmiewa potężnym, radosnym śpiewem.
Jeszcze tylko wspólne zdjęcie przy choince (w rzeczywistość było ich z pięć co najmniej ;)), no i najmłodszy w rodzinie – Adam – rozdaje prezenty!
- wow, jakie super!
- no proszę!
- a co to?
- ale fajne!
- a Ty co dostałaś?
- o, pod kolor!
- a o czym to?
(chórem:) – Dziękujemy Aniołkowi!
Po tym procesie jadalnia wygląda tak, że wprost topimy się w prezentach, ozdobnych torebkach i papierkach:) Szybciutko więc trochę ogarniamy stół i pojawiają się na nim ciasteczka, pierniczki, sernik, makowiec… Zapomniany strudel znów został w piekarniku (Ale na szczęście znaleźliśmy go już następnego dnia. Kiedyś przeleżał tak przez całe 2 dni…).
Kolędowanie zaczyna się na dobre, przenosimy się więc do pokoju, w którym jest pianino. Kolędy to chyba najczęstszy repertuar, jaki gram ostatnimi laty – głowa nut nie pamięta, nuty muszę czytać od nowa, ale w palcach jakby mam to wszystko już tak zapisane, że i bez ćwiczenia jakoś idzie :D Ciocia Ania wyjęła też skrzypce! Gdy wybieramy kolejne kolędy, Ula wyciąga chórowe nuty do „Mizerny cichej” (w tej smętnej wersji, jedynej słusznej) i uczymy się na cztery głosy… W zasadzie to buczymy jak stado bawołów (przepięknie ;)), ale kto by się tym przejmował w wigilijny wieczór :P Stare, obcykane kawałki wychodzą nam jednak bardzo fajnie! A im więcej głosów, tym lepiej :)


W przerwie czas na orędzie przewodniczącego Episkopatu Polski abpa Michalika w TV oraz film o Bożym Narodzeniu – jakiś nowy, z aktorami o brytyjskich rysach, gdzie Maryja zwraca się do Józefa „Sweet Joseph”, jeden z magów przypomina Gandalfa, a czarnoskóry mag ma długie do pasa dredy. Historia ewangeliczna ukazana troszeczkę inaczej, ale z mocnym przekazem emocji i ukazująca niezwykłość wydarzeń. Potem jeszcze fragmencik Mszy Sw. z Watykanu – o dziwo tam nie odprawiają jej o północy… Noc trwa, ruszamy więc na naszą parafialną Pasterkę O PÓŁNOCY, która jest ostatnim punktem tego dnia, bo właściwie to jest już 25 grudnia…

25 i 26 XII 2013
Dni świętowania, kolędowania, spacerowania ku uciesze naszego psa Bobusia, odpoczynku, pieczonej gęsi ("tradycja" naszego domu od kilku lat)… Działo się dużo, lecz napiszę Wam tylko, co myślę już drugiego dnia Świąt... Myślę, że piękna jest różnorodność tradycji bożonarodzeniowych i wspaniale jest odkrywać wyjątkowość tego dnia ciągle na nowo. Myślę, że to bardzo pomaga nam przyjąć to Dziecię, które rodzi się TEJ nocy. Chciałabym Wam wszystkim życzyć, żeby Cud Bożego Narodzenia był obecny w Waszych sercach przez cały rok!

Czas wracać do świętowania :)

phm. Justyna Gutowska HR

1 komentarz:

  1. U mnie przynosi Aniołek, jak chyba większości krakusów :)

    OdpowiedzUsuń