sobota, 30 listopada 2013
środa, 27 listopada 2013
Świat oczami mamy, łyk kultury i spotkanie po roku…
Dziś kilka zdań ode mnie- czyli świat oczami Olgi ;-) Mama
na pełen etat - tak chyba mogę o sobie teraz mówić. Pasuje mi to. Nasze ostatnie
dni wyglądały na pozór dość podobnie. 8.30 pobudka (nie licząc tej około 4 nad
ranem), śniadanko, spacerek, drzemka, obiadek, zabawa, zabawa, zabawa, kąpiel,
butla i lulu ;-) Na tym można by właściwie zakończyć, gdyby nie to, że nie
jesteśmy do końca tacy przewidywalni i nudni. Niedzielne przedpołudnie -
paskudne zresztą - spędziliśmy całą rodziną w Parku Jordana. Szoko biegający za
patykiem i Lenka, brodząca w błocie, wołająca go na całe gardło. Niezły duet.
Jeszcze do tego małe buty, cięższe chyba o jakieś pół kilo z powodu ziemi z
kretowiska ;-)
Popołudnie jak zwykle, a wieczór całkiem nietypowy. Byłam z
mamą w teatrze u Salezjanów, na premierze sztuki „Kłamstwo”. Cztery na pozór
proste historie ludzi, którzy gdzieś się pogubili i zapomnieli co w życiu jest
najważniejsze. Głębokie, ale zagrane z humorem- polecam! Zwłaszcza do
późniejszej dyskusji i refleksji. Właśnie o tym rozmawialiśmy cały wieczór z
Bartkiem.
Wtorek - plan dnia jak wyżej, z drobną modyfikacją wieczorną.
Objadaliśmy się w kawiarni całą rodziną pysznymi ciastkami z Cinnabons i popijaliśmy
tropikalnym sorbetem - palce lizać. No i mała Lenka czarująca wszystkich dookoła
i zachwycająca się świątecznymi dekoracjami. Echhhh, a do Świąt jeszcze cały
miesiąc. No cóż…
No i w końcu dzisiejsze przedpołudnie. Nawet nie wiecie jak
miło jest się spotkać z bratnią duszą, której nie widziało się rok. Tak, rok!
Kasia od jakiegoś czasu mieszka w Hiszpanii i ostatnio była w Polsce właśnie w
listopadzie 2012. A tu czas jakby stanął w miejscu. Miałyśmy sobie tyle do
opowiedzenia, pokazania. Mroźne przedpołudnie na placu zabaw, między huśtawką a
zjeżdżalnią, spędzone na miłych pogaduchach. Potem jeszcze wspólnie wypita
herbatka w domu i wesołe popisy Lenki. I wiecie co w tym wszystkim było
najpiękniejsze? Właśnie ta herbatka - to, że mimo tego, że Kasia jest w domu tak
rzadko, to miała czas na to, żeby ją ze mną wypić. Nie w biegu, jedną nogą,
tylko właśnie tak jak dawniej. Spokojnie i bez pośpiechu.
Lubię to moje spokojne bycie mamą na pełen etat ;-)
Jako dowód załączam kilka zdjęć.
sobota, 23 listopada 2013
Szkoła w sobotę?
22.11.2013 godz. 16.21 czasu polskiego
"przez chmur przebiły się wał i w słońca patrzą krąg.."
To zupełnie tak jak ja. Jakieś 45 minut temu opuściłam
pochmurny jesienny Kraków. Samolot przebił warstwę chmur i zachodzące słońce
(tak tak, właśnie w tym kierunku zmierzam) razi mnie tak, że musiałam zasłonić
samolotowe okienko.
Bardzo ciekawie pisze się program działań dla Polonii na
Wyspach Brytyjskich w przyszłym roku (działania edukacyjne, kulturalne, obchody
narodowych świąt itp.), słuchając okrzyków tejże Polonii na pokładzie samolotu
do Londynu. Budzi się refleksja, czego Ci ludzie naprawdę potrzebują? Czy to
naprawdę reprezentatywny obraz Polaków w Londynie?
23.11.2013 godz. 18.45 czasu brytyjskiego
popijam herbatę bez mleka;) byłam dzisiaj w kolejnej Szkole
Sobotniej i znowu jestem pod wrażeniem. Szkoły sobotnie są organizowane głównie
przez rodziców i nauczycieli. W wynajmowanych brytyjskich szkołach, co tydzień
w sobotę między 9.00-13.00 dzieci w wieku 4-18 lat uczą się języka polskiego,
geografii i historii. W szkole, w której byłam dzisiaj jest... ponad 500 dzieci. Po 5
minutach w pokoju nauczycielskim (gdzie akurat omawiano udział Szlachetnej
Paczce) byłam pod wielkim wrażeniem kobiet (bo oczywiście z mężczyzn jest pan
geograf i ksiądz), które to wszystko organizują. Istnienie szkół sobotnich
świetnie ilustruje skalę polskiej emigracji. W samym Londynie jest ich ponad
20, a w całej Wielkiej Brytanii – ponad 100!
(Niektórzy do szkół sobotnich chodzą w mundurach harcerskich.
Dzisiaj po lekcjach KPH zbierało jakieś pieniądze;))
Jutro obiecuję zdjęcia - specjalny wysłannik do Londynu
wtorek, 19 listopada 2013
Całkiem Zwykły Wtorek – z pamiętnika młodego nauczyciela. Odsłona Pierwsza.
Autor: harcmistrzyni Wróbel
Pierwsza pobudka, druga pobudka, trzecia
pobudka…..czas wstać! I co całkiem szybko! Bo przecież jak minie wtorek to już
prawie mam… weekend! ( z dużym przymrużeniem oka).
Otóż zawsze we wtorki dużo się dzieje!
Po tym jak zadzwoni budzik, kilka pobudek co 2 minuty, dzwoni tramwaj zaraz po
tym jak do niego wbiegam a następnie dzwoni dzwonek szkolny!
Ten dzwonek oznacza wiele: po pierwsze ,
że nie spóźniłam się do pracyJ, po drugie że Kasia, Tomek, Arek i
Gerard już biegną w moją stronę, a po trzecie oznacza start kolejnej
niepowtarzalnej przygody!
O tym co dzieje się po dzwonku- bardzo
chętnie opowiem osobiście! Zdradzę jedynie, że dzisiaj: Tomek nauczył się
wiązać lewego buta i z radości powiązał wszystkie buty w szatni na basenie (
podczas gdy ja próbowałam wysuszyć głowę Kasi, która udawała syrenkę), Arek
miał premierę samodzielnego pisania cyfry trzy i napisał ją również na twarzy
Gerarda, Gerard pohamował się przed kilkoma przekleństwami co było wielkim
wyczynem, a Kasia zaczęła produkcję ozdób świątecznych na zajęciach z gliny i
przypuszczam, że w tym tempie do świąt wyprodukujemy ich na 60 choinek. Więcej
nie zdradzam! Polecam poznanie moich uczniów osobiście!
Wracając do dzwonków. Dzisiaj dzwonił
również ten w telefonie. Dzwonił do Kangura ( znane harcerkom miejsce;-), ale
przede wszystkim dzwonił bo kilka ważnych, mądrych osób chciało rozmawiać ze
mną. Zyskałam
dzięki nim chustę do noszenia dzieci( o tym jeszcze będzie wzmianka jutro;-),
nową perspektywę rozwoju, i kilka opowiastek z życia… a zaraz to ja będę dzwonić
do moich ulubionych hufcowychJ
Ostatnia ciekawostka jest taka, że każdy
dzień wrażeń kończę spacerem do domu. Spaceruję z Dietla na Most Grunwaldzki
przez Rynek Główny. Ciekawe czy wiecie co i ile razy w tym czasie dzwoniło?J
Do
jutra! CZUWAJ!
poniedziałek, 18 listopada 2013
O jeździe samochodem, siedzeniu przy stole i prowadzeniu badań
poniedziałek, godzina 19:00
Właśnie wróciłam z pracy do domu. Powiem wam szczerze, że jazda samochodem, codziennie 30 km w jedną stronę, ma wiele wad (trzeba wcześniej wstać, bo mieszka się dalej, nie można wyskoczyć do domu po to, czego się zapomniało, itp.), ale z drugiej strony bardzo lubię ten czas (ok. pół godziny), kiedy koncentrując się na drodze, powoli hamuję w sobie to, czym przed chwilą żyłam na kampusie i wracam do tego, co jest w domu (druga rzecz: po prostu cenię sobie mieszkanie w Niepołomicach:) ).
W skrócie rzecz ujmując dzisiejszy dzień koncentrował się na pracy z ludźmi, zaczynając od "odprawy", którą rozpoczynamy każdy nasz tydzień spotykając się w ośmio-osobowym zespole, dzieląc się tym, co jest ważne, zadając sobie na wzajem pytania, próbując dojść do nowych rozwiązań, poprzez prowadzenie zajęć, po ustalanie na szybko ostatecznego tytułu wystąpienia na konferencję, która odbywa się jeszcze w tym miesiącu, po ustalenia dotyczące wizyty studyjnej do Belgii (która już na początku grudnia) i przez wiele innych spraw, a także nagrywanie wypowiedzi o sobie dla zupełnie nieznanych sobie osób (w ramach projektu badawczego IBE, w który się zaangażowałam niedawno dotyczącego funkcjonowania szkoły w środowisku lokalnym, zaciekawionych odsyłam do strony: http://eduentuzjasci.pl/pl/badanie-wspolpracy.html), aż po seminarium badające postępy w moim doktoracie.
Swoją drogą zastanówcie się na szybko, o czym powiedziałybyście na swój temat (mając kilkanaście sekund) do zupełnie nieznanych osób, do których macie przyjechać na badania? To nie takie proste, jak przynajmniej mi się wydawało.
Ale zostawiam to wszystko na razie, bo bardziej chciałabym się z wami podzielić tym, co ma dla większe znaczenie i wiąże się z domem, do którego właśnie wróciłam. Otóż w niedziele (z racji moich urodzin) zorganizowaliśmy z Pawłem rodzinny obiad u nas w domu. Nie poszliśmy na łatwiznę, bo przygotowane potrawy były w dużej mierze premierami (ja wychodzę z założenia, że trzeba robić to, co się umie i zna, na szczęście mój mąż nie - za co mu bardzo dziękuję).
W każdym razie przygotowaliśmy między innymi: schab w sosie jabłkowym, na pierzynce z smażonych talarków ziemniaczanych z serem, pomidorem i brokułami. POLECAM GORĄCO!
Co prawda przygotowując to spotkanie bardziej odpowiadałam za dekoracje niż za potrawy, ale mojego autorstwa były dwie tarty (malinowa i jabłkowa), no i pochwały jednak szły na wspólne konto.
Taki czas jest wspaniały, kiedy można razem usiąść przy stole, porozmawiać, zjeść coś pysznego, ogrzać się ciepłem z kominka… Pomimo przygotowań od rana i sprzątania domu od soboty, mam poczucie, że to był dobry czas, którego ostatnio bardzo mi brakowało.
Kolejna uroczysta kolacja, którą mamy zamiar przygotować u nas w domu to wigilia na kilkanaście osób, trzymajcie kciuki!
pozdrawiam ciepło
Laura
sobota, 16 listopada 2013
O bieganiu, gotowaniu i rybkach :)
Cześć, czuwaj!
Z tej strony phm. Basia Danecka. Dzisiaj sobota. Nie wiem jak Wam minęła, ale dla mnie - intensywnie i szybko. Siedzę właśnie pod kołdrą, z kubkiem ciepłej herbaty w zasięgu ręki i cieszę się, że jutro nie muszę wstawać o 6:00, ale mogę spać do woli, a przynajmniej tyle, na ile pozwoli mi Lenka (weekendowy ekspert w budzeniu rodziców i tygodniowy ekspert w "śpię jeszcze trzy minutki, mamo" :)) Czterolatka nie odgadniesz - powiem Wam to nie tylko jako mama, lecz także jako ktoś, kto przebywa na co dzień z osiemnastką przedstawicieli tej grupy wiekowej :) Dotyczy to wielu codziennych spraw - poczynając od ubierania, poprzez jedzenie, a na zabawie skończywszy. Ale ponieważ lubię niespodzianki, a także lubię wyzwania, to nie wyobrażam sobie, że mogłabym pracować gdzie indziej niż w przedszkolu.
Dzisiaj mierzyłam się z innym wyzwaniem - rano prowadziłam szkolenie dla nauczycieli. I choć poziom stresu z tym związanego był spory, to oceniam, że było bardzo przyjemnie - zwłaszcza, że rozmawiałyśmy z paniami o bardzo miłych sprawach - masażykach dla dzieci. A że wypróbowywałyśmy je na sobie, więc tym bardzie było przyjemnie.
A potem pędziłam (a w zasadzie pędziliśmy z Michałem, bo on też się dzisiaj szkolił) do domu jak na skrzydłach, bo nasza Lenka miała wrócić od dziadków, u których była od wczoraj. (W tym miejscu chcę podziękować Dziadkom, którzy są dla nas dużym wsparciem opiekuńczym, mimo że mieszkają w Chrzanowie - Mamo, Tato - dzięki :)) I tak zrobiło nam się familijne spotkanie przy stole, z herbatą i domowym ciastem od babci... Lubimy spotkania przy stole :)
Popołudnie minęło nam na wspólnym pichceniu - sprawdziliśmy nowy przepis, który serdecznie polecamy: http://www.kuchnianadatlantykiem.com/2010/01/tartiflette-czyli-co-jedza-sabaudzcy.html
A wieczorem starczyło jeszcze czasu na zajęcie się naszymi domowymi pupilami. Ostatnio zrobiło się w naszym akwarium ciasnawo, przyrost naturalny przerósł możliwości zbiornika. Zarzuciliśmy sieci i wyłowiliśmy dwudziestu "ochotników". Lena pożegnała się z nimi słowami "Żegnajcie rybeńki, pa pa..." i rybki znalazły nowy dom w sklepie zoologicznym...
A teraz jest już późny wieczór i marzę o tym, by pójść spać... Niestety nie mam dla Was żadnego zdjęcia, ale postaram się nadrobić to jutro. Uściski dla Was! Pogodnej niedzieli! Czuwaj!
piątek, 15 listopada 2013
Z walizką przez pola.
Tu ponownie Małgosia Wczelik. Pozdrawiam już z Krakowa. Dzień miniony przyniósł mi takie oto doświadczenia :
Śniadanie jem zawsze od razu po obudzeniu się, wyjątkiem są te dni, gdy uda mi się wstać jeszcze w środku nocy na roraty. Jem zawsze coś, najczęściej natomiast nie mam czasu na jakieś rewelacje śniadaniowe. Dzisiaj było wyjątkowo, na śniadanie było wszystko co można jadać śniadaniowo w naszym klimacie. Wybór był trudny, przyznam, wzięłam więc dużo różnych rzeczy, między innymi sushi!
Chciałam również podzielić się może niezbyt oryginalnym spostrzeżeniem, że plecak to wspaniały wynalazek, a odczuwa się to wtedy, gdy trzeba gdzieś przedostać się z walizką. Otóż dziś niestety dociągnęłam za sobą swoją walizeczkę na przystanek busów w pewnej świętokrzyskiej wsi i stwierdziłam, że niestety busa mam nie zaraz jak myślałam, a za 20 minut, co niestety nie pozwoli mi dojechać punktualnie na pociąg. Zrobiłam zatem pierwsze co mi przyszło do głowy - złapałam stopa (wraz z walizeczką). Pan, który mnie wiózł rozwozi na terenie pomiędzy Radomiem a Szydłowcem między innymi tymbarki. Był bardzo miły i zgodził się zawieźć mnie na dworzec PKP w Szydłowcu. Kto zna ten teren powinien być zorientowany, że stacja w Szydłowcu jest de facto 5 km od miejscowości, trzeba przekroczyć drogę krajową nr 7, przejechać przez las i dopiero się jest. Nie wiedział tego mój kierowca, ani ja, ale był bezbłędny w szacunkach i dowiózł mnie jak rakieta na stację 5 minut przed przyjazdem.
Po przyjeździe czekał mnie kursowy wykład numer 2 i zaraz po nim próba kabaretu. Dodam, że moja walizeczka jest w nim niezbędnym rekwizytem.
Stuk, stuk, stuk tej walizeczki na krakowskim bruku jest jednak czymś, za czym zdecydowanie nie przepadam.
Śniadanie jem zawsze od razu po obudzeniu się, wyjątkiem są te dni, gdy uda mi się wstać jeszcze w środku nocy na roraty. Jem zawsze coś, najczęściej natomiast nie mam czasu na jakieś rewelacje śniadaniowe. Dzisiaj było wyjątkowo, na śniadanie było wszystko co można jadać śniadaniowo w naszym klimacie. Wybór był trudny, przyznam, wzięłam więc dużo różnych rzeczy, między innymi sushi!
Chciałam również podzielić się może niezbyt oryginalnym spostrzeżeniem, że plecak to wspaniały wynalazek, a odczuwa się to wtedy, gdy trzeba gdzieś przedostać się z walizką. Otóż dziś niestety dociągnęłam za sobą swoją walizeczkę na przystanek busów w pewnej świętokrzyskiej wsi i stwierdziłam, że niestety busa mam nie zaraz jak myślałam, a za 20 minut, co niestety nie pozwoli mi dojechać punktualnie na pociąg. Zrobiłam zatem pierwsze co mi przyszło do głowy - złapałam stopa (wraz z walizeczką). Pan, który mnie wiózł rozwozi na terenie pomiędzy Radomiem a Szydłowcem między innymi tymbarki. Był bardzo miły i zgodził się zawieźć mnie na dworzec PKP w Szydłowcu. Kto zna ten teren powinien być zorientowany, że stacja w Szydłowcu jest de facto 5 km od miejscowości, trzeba przekroczyć drogę krajową nr 7, przejechać przez las i dopiero się jest. Nie wiedział tego mój kierowca, ani ja, ale był bezbłędny w szacunkach i dowiózł mnie jak rakieta na stację 5 minut przed przyjazdem.
Po przyjeździe czekał mnie kursowy wykład numer 2 i zaraz po nim próba kabaretu. Dodam, że moja walizeczka jest w nim niezbędnym rekwizytem.
Stuk, stuk, stuk tej walizeczki na krakowskim bruku jest jednak czymś, za czym zdecydowanie nie przepadam.
środa, 13 listopada 2013
Z Krakowa przez Beskidy w Kieleckie.
Hej druhny oraz Wszyscy którzy tu trafiliście! Z tej strony hm. Małgosia Wczelik.
Mam przyjemność rozpocząć nasze codzienne życiowe blogowe historie, które będziemy tutaj wrzucać przez cały rok. Do opisania przypadł mi ten intensywny czas, którym chcę się z Wami podzielić.
Po poniedziałkowych uroczystościach z okazji 11 listopada oraz wieczornym kominku instruktorskim (informacja dla wtajemniczonych: maszyna do pisania została tam przez przypadek!), nadszedł dla mnie ważny dzień. 12 listopada jak zwykle udałam się do pracy rowerem, tym razem nie ubrana jak pani prawnik : ) , a za to w nowiutkim polarze przewodnika beskidzkiego (w pięknym makowym kolorze).
Zaraz po pracy poszliśmy z kolegą Szymonem, który przywitał mnie w sweterku przewodnika beskidzkiego (kolor burgund) do sali przy ul. Zyblikiewicza, w której o 18 miało się odbyć pierwsze spotkanie organizacyjne Kursu Przewodników Beskidzkich 2013-2015, którego jestem "szefową". Razem z resztą ekipy kierowników, którą możecie zobaczyć tutaj robiliśmy generalną próbę przed godziną 0. Spotkanie poszło dobrze, było około 60 osób (dobre i to, choć liczyłam na więcej). Przy okazji - być może znacie chętnych na kurs, a może chciałyście same? Bardzo serdecznie zapraszam, zapisy trwają do 19 grudnia, wszystkie informacje tutaj: http://www.kurs1315.skpg.krakow.pl/ : )
Ekipa szefostwa od lewej: ja, Marcela, Kuba, Rafał, Szymon, Maciej, Jagoda
Ale, ale... to jednak nie był koniec tego intensywnego dnia. Po spotkaniu kilkoro przewodników (między innymi być może znana Wam phm. Justyna Gutowska) zostało w sali na próbę kabaretu. Taki kabaret mamy co roku, odbywa się on na wyjazdowym spotkaniu Studenckiego Koła Przewodników Górskich (tak zwanym "leciu"), gdzie też uroczyście "blachowani" są nowi przewodnicy. W kabarecie przypadła mi rola bardzo sympatycznego potwora. Dodam, że na scenie występuję z wielką dmuchaną orką, którą pożyczyła mi druhna Naczelniczka Kasia Bieroń : ) Próba trwała bardzo długo, ale musiałam wyjść z niej wcześniej, żeby zdążyć się przespać choć chwilkę, bo już kolejnego dnia....
O godzinie 5:19 z dworca głównego ruszyłam pociągiem do Skarżyska Kamiennej (pozdrowienia dla wszystkich harcerek ze Skarżyska!), a stamtąd busem. Dziś cały dzień spędzam na kongresie poświęconym ochronie danych osobowych, bo tym między innymi zajmuję się w pracy. Piszę w tym momencie z luksusowego wnętrza Pałacu Odrowążów i zaraz udam się na basen, na co mam ogromna ochotę, pomimo że padam z braku snu.
Tymczasem!
Mam przyjemność rozpocząć nasze codzienne życiowe blogowe historie, które będziemy tutaj wrzucać przez cały rok. Do opisania przypadł mi ten intensywny czas, którym chcę się z Wami podzielić.
Po poniedziałkowych uroczystościach z okazji 11 listopada oraz wieczornym kominku instruktorskim (informacja dla wtajemniczonych: maszyna do pisania została tam przez przypadek!), nadszedł dla mnie ważny dzień. 12 listopada jak zwykle udałam się do pracy rowerem, tym razem nie ubrana jak pani prawnik : ) , a za to w nowiutkim polarze przewodnika beskidzkiego (w pięknym makowym kolorze).
Zaraz po pracy poszliśmy z kolegą Szymonem, który przywitał mnie w sweterku przewodnika beskidzkiego (kolor burgund) do sali przy ul. Zyblikiewicza, w której o 18 miało się odbyć pierwsze spotkanie organizacyjne Kursu Przewodników Beskidzkich 2013-2015, którego jestem "szefową". Razem z resztą ekipy kierowników, którą możecie zobaczyć tutaj robiliśmy generalną próbę przed godziną 0. Spotkanie poszło dobrze, było około 60 osób (dobre i to, choć liczyłam na więcej). Przy okazji - być może znacie chętnych na kurs, a może chciałyście same? Bardzo serdecznie zapraszam, zapisy trwają do 19 grudnia, wszystkie informacje tutaj: http://www.kurs1315.skpg.krakow.pl/ : )
Ekipa szefostwa od lewej: ja, Marcela, Kuba, Rafał, Szymon, Maciej, Jagoda
Ale, ale... to jednak nie był koniec tego intensywnego dnia. Po spotkaniu kilkoro przewodników (między innymi być może znana Wam phm. Justyna Gutowska) zostało w sali na próbę kabaretu. Taki kabaret mamy co roku, odbywa się on na wyjazdowym spotkaniu Studenckiego Koła Przewodników Górskich (tak zwanym "leciu"), gdzie też uroczyście "blachowani" są nowi przewodnicy. W kabarecie przypadła mi rola bardzo sympatycznego potwora. Dodam, że na scenie występuję z wielką dmuchaną orką, którą pożyczyła mi druhna Naczelniczka Kasia Bieroń : ) Próba trwała bardzo długo, ale musiałam wyjść z niej wcześniej, żeby zdążyć się przespać choć chwilkę, bo już kolejnego dnia....
O godzinie 5:19 z dworca głównego ruszyłam pociągiem do Skarżyska Kamiennej (pozdrowienia dla wszystkich harcerek ze Skarżyska!), a stamtąd busem. Dziś cały dzień spędzam na kongresie poświęconym ochronie danych osobowych, bo tym między innymi zajmuję się w pracy. Piszę w tym momencie z luksusowego wnętrza Pałacu Odrowążów i zaraz udam się na basen, na co mam ogromna ochotę, pomimo że padam z braku snu.
Tymczasem!
poniedziałek, 11 listopada 2013
Jubileusz! 3, 2, 1, 0... START!
Druhny Instruktorki!
Dziś rozpoczynamy świętowanie Jubileuszu 25 – lecia Małopolskiej
Chorągwi Harcerek.
Zapraszamy Was do współtworzenia naszego jubileuszowego
bloga.
Chcemy, by stał się on miejscem, które pozwoli nam się lepiej poznać, miejscem, w którym będziemy miały okazję opowiedzieć o sobie inaczej niż tylko od „harcerskiej strony”.
Zapraszamy do zapoznania się z instrukcją obsługi bloga oraz grafikiem wpisów.
Chcemy, by stał się on miejscem, które pozwoli nam się lepiej poznać, miejscem, w którym będziemy miały okazję opowiedzieć o sobie inaczej niż tylko od „harcerskiej strony”.
Zapraszamy do zapoznania się z instrukcją obsługi bloga oraz grafikiem wpisów.
Mamy nadzieję, że każda z nas zechce zostawić tu swój własny
ślad!
Czuwajmy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)