piątek, 26 września 2014

Wstawaj, szkoda dnia!

8:30...Nieco sobie dziś pofolgowałam i podarowałam trochę więcej snu. Dobra wiadomość - mój brat już wyszedł do pracy, więc nie muszę z nim walczyć o kuchnię ani łazienkę. Mama też już nie śpi – będę mogła w końcu choć trochę z nią porozmawiać. Obie się spieszymy, nie mogąc się nagadać przenosimy konwersacje do małej łazienki, gdzie razem usiłujemy się bezkolizyjnie pomalować. Niezbyt często motywuję się, żeby zrobić sobie makijaż, ale w związku z moim stażem robię jedną z głupszych rzeczy jakie kiedykolwiek przyszły mi do głowy. Otóż, aby zwalczać krzywdzące stereotypy...


...i budować pozytywny wizerunek bibliotekarzy staram się zawsze (poza oferowaniem mojej profesjonalnej pomocy w sprawach przeróżnych) ładniej wyglądać. Makijaż jest, sukienka, sweterek, szalik, czapka, kurtka...wybiegam z domu z książką w ręce. Pewnie i tak zmarznę - niestety klimatyzacja jest zepsuta i cały czas wieje chłodem. Z małymi komplikacjami i krótkim spacerem docieram do MOCAKu, jeszcze parę kroków i znajdę się w bibliotece. Witają mnie uśmiechy Oliwii i Joli oraz Roland – drugi stażysta. Ku mojej radości nie ma na razie dla mnie żadnych pilnych spraw do załatwienia, co oznacza, że mogę się zająć wybebeszaniem internetu w poszukiwaniu informacji na temat zadany mi przez kierowniczkę biblioteki przed jej wyjazdem na urlop. Niedługo wraca, więc dobrze byłoby już coś mieć... chyba wszyscy w muzeum cieszą się, że znajdę wszystko czego potrzebują, bo lubią z tego korzystać ;) Na spokojne miejsce do pracy wybieram wystawę stałą – Bibliotekę prof. Mieczysława Porębskiego, o której piszę pracę magisterską. 

http://www.mocak.pl/biblioteka-mieczyslawa-porebskiego

Właśnie wzięłam się za badanie księgozbioru, kiedy weszły dwie zwiedzające. Zawinięta w koc (tak, jeden sweter, to jednak za mało!) opowiadam im fascynujące anegdoty związane z książkami oraz obrazami profesora, wymachując przy tym rękami jak niezbyt wprawny nietoperz. Wyglądają na zadowolone. Kiedy wychodzą, udaje mi się spisać parę dedykacji (co nie jest łatwe, bo są niewyraźne i po francusku), a tu kolejni zwiedzający. Lubię oprowadzać, ale przecież „porębski” sam się nie zbada! Na szczęście popołudniu jest więcej luzu, mogę więc poświęcić się dalszym zmaganiom z francuskimi sentencjami spisanymi chyba przez samych lekarzy, sądząc z charakteru pisma. Prawdziwą nagrodą okazuje się pierwsza znaleziona przeze mnie wśród książek poważanego profesora dedykacja spisana po polsku: „Grzeczniutkiej Tereni od św. Mikołaja” :) Czas biegnie nieubłaganie, w bibliotece udaje mi się zrobić jeszcze parę rzeczy, a tu już 19:00 i trzeba biec do okręgu! Udaje mi się dotrzeć w całkiem dobrym czasie, a na miejscu spotykam mnóstwo wspaniałych osób, których się nie spodziewałam. Siadamy z Basią i Kasią, aby omówić parę ważnych spraw. Idzie nam całkiem szybko, ale i tak z okręgu wychodzę dopiero po 22:00 – w końcu ktoś musi wspierać biuro Małopolskiej Chorągwi Harcerzy. Ale i tak koniec końców udaje mi się być w domu wcześniej niż zwykle - koło 23:00 :) Biorę się do pracy i nawet nie wiem kiedy i dlaczego robię się dziwnie senna... Koniec końców zasypiam kolo 2:00.

MAMMA MIA, zaspałam! 7:00!!! Biegiem zjadam śniadanie, biorę prysznic, manatki w garść i wybiegam z domu. Punkt 8:00 zjawiam się u niespełna 1,5 rocznego Janka, któremu umilam czas podczas nieobecności Jego rodziców. Dziś jest wyjątkowy dzień – będziemy mogli razem wariować przez całe 10 godzin! Później jest już tylko coraz bardziej wyjątkowo – okazuje się, że ktoś dowiedział się w sekretariacie, iż nie otworzą mojej specjalizacji, muszę więc zdążyć złożyć podanie o przeniesienie na inną dziś do 11:00. Szybko piszemy z Jankiem podanie, na które nie sposób odmówić, po czym ubieramy się ciepło, pertraktujemy podroż wózkiem i ruszamy w drogę. Jankowi nie bardzo podoba się to, że nie może chodzić po autobusie, dlatego wymyślam coraz to nowsze rozrywki, abyśmy względnie bezstresowo przetrwali tę podróż. Po ostatniej przesiadce na szczęście zasypia, mogę więc spokojnie wydrukować papiery i przedyskutować swoją sytuację z dyrektorem instytutu. Jest zgoda na przeniesienie! Zbieramy się, już oboje przytomni i nieco mniej bezstresowi, docieramy do parku, gdzie obserwujemy pracę trzech traktorów przy koszeniu trawników. 

https://www.youtube.com/watch?v=uilwO3QWpQs

Zawsze wydaje mi się to śmieszne, że takie „widowisko” przyciąga tłumy ludzi z wózkami, którzy stoją naokoło przypatrując się całemu procesowi z namaszczeniem. Sama jednak każdorazowo w nim uczestniczę dziękując Bogu za to, że przez chwilę ktoś inny dostarcza rozrywki małemu smykowi ;) Popołudniowy plan zajęć mamy obfity. Wracamy co prawda na obiadek i dwa podwieczorki, trafia się też małe spanie, ale w międzyczasie śpiewamy, tańczymy, ratujemy świat, rysujemy i gramy w piłę. Kiedy o 18:00 wychodzę od Janka biegnę jeszcze na tramwaj i jadę na Dworcową pomóc Szymonowi w wysyłce kresowych paczek, żeby zdążył przed zamknięciem poczty. Kiedy po 20:00 kończymy jeść obiad, dopiero zaczynam odczuwać jak bardzo męczące potrafią być wycieczki na Ruczaj w uroczym towarzystwie i wszelkie inne atrakcje tego dnia. Kładę się tylko na momencik...i kiedy otwieram oczy jest już 21:30! Szymon odwozi mnie do domu – całe szczęście, bo po schodach, wciąż nie do końca przytomna wchodzę slalomem. A tu tyle jeszcze rzeczy do zrobienia! Ale jakoś tak mętnieją, bledną.. rozpływają się spłoszone równym tempem miarowego oddechu...

pwd. Anna Heilman wędr.
wicehufcowa Hufca Zuchowego Kraków - Krowodrza "Tajemniczy Ogród"

p.s. Dla wszystkich fanów ukulele ulubiony kawałek Janka-melomana: Rasputin w wykonaniu The West Cork Ukulele Orchestra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz