poniedziałek, 3 listopada 2014

Dwa w jednym, czyli jak 31.10 i 1.10 stały się jednym dniem.

Po wczorajszym telefonie mojej cioci wiedziałam, że ten dzień będzie długi. 22 godziny z doby to dużo, jednak 42 są lekką przesadą. Czasem myślę, że dobrze byłoby, gdyby doba trwała 48 godzin. Zawsze mam za mało czasu na wszystko, upycham kolejne punkty planu dnia jak tylko mogę i pędzę na szóstym biegu naprzód. Po tym doświadczeniu dobrze się zastanowię, kiedy takie myśli zaczną się rozbijać po mojej głowie...
Wspaniały poranek – 6:00 – pierwszy budzik. Drzemka. 6:05. Drzemka. 6:10. Drzemka... I tak powstało spóźnienie! O śniadaniu nawet nie pomyślałam, bo już mój misternie ułożony plan dnia legł w gruzach. 
O 8:15 jestem już na rusztowaniu. Kończymy renowację kościoła oo.Bernardynów w Krakowie. Teraz został ostatni etap - kruchta. Odkryliśmy tam z dwa miesiące temu tzw. "zacheuszki", które dziś prezentują się już całkiem nieźle. Mnie czeka jednak malowanie ścian. Takie prace też należą do zadań technika konserwacji. Ale i tak najbardziej lubię dłubać w ścianie skalpelem i odkrywać zasłonięte szarym tynkiem piękności.
Dziś maluję jak szalona, żeby wyrobić się wcześniej niż zwykle. O 17:00 mam być na cmentarzu Podgórskim, gdzie odbędzie się Brzozowy Krzyż - coroczna akcja Piątki Krakowskiej. Spotykamy się przy symbolicznym grobie Naszego patrona, aby wspomnieć zmarłych Piątaków. To taka nasza wewnętrzna "Chwała Bohaterom", o której możecie poczytać tutaj: http://chwalabohaterom.zhr.pl/.
Jest 14:30, wybiegam z kościoła, po drodze zahaczając o sklep gospodarczy. W końcu marmurowe podłogi w kościele muszą się na jutro świecić. Podrzucam zakup pracującym, a sama pędzę na tramwaj. Wbiegam po schodach i wskakuję do wanny. Praca w konserwacji ma jeden duży minus - umycie głowy ze wszystkiego, co na nią spada w trakcie pracy, zajmuje 3 razy więcej czasu niż normalnie! Z uporem maniaka szoruję więc głowę 3 razy. Na nic to! Mam pernamentną, darmową trwałą z tynku, kurzu i wszystkiego, co spada ze sklepienia... Trudno. Czasu i tak już nie mam. 
Alarm mundurowy! Znowu pobijam swój rekord o kilka sekund i lecę na pętlę. Po drodze zbieram liście klonu, żeby zrobić kwiaty na grób (a robi się je tak: http://www.tipy.pl/artykul_11028,jak-zrobic-kwiaty-z-lisci%C2%B7.html).
W tramwaju konsultuję z moją przyboczną, Mery, informacje o odwiedzonym przez Nas grobie bohatera, Bogusława Kuźmińskiego. Jestem pod bramą Podgórskiego o 16:45. ZZet Żar prawie w pełnym składzie, a moją uwagę przykuwają piękne mundury Mery, Anki i Wandy. I to ciemne! Wyglądają zabójczo ;) Czekamy na resztę Wichrowych ZZtów, ruszamy pod grób phm. Stanisława Okonia, Sumaka Śmiałego. Apel poległych, zapalenie zniczy, opowieści o odwiedzonych bohaterach, nadanie bordowych chust. Można się na chwilę zadumać, ale warto było, jak co roku, przybyć na Brzozowy Krzyż. Po krótkiej odprawie na Akcję Znicz, wsiadam w tramwaj i jadę do domu. Tam ostatnie przygotowania rzeczy na stoisko.
Wybija 21:30 - wsiadam w samochód, kierunek - Tesco Kapelanka. Wiszę na telefonie z Maćkiem (jednym z tych kolegów Julki Ł. ze studiów), ustalamy ile siatek i zapałek mam kupić. Tesco jak zawsze mnie nie zawodzi. Mam wszystko. Czas na kolejny punkt programu.
Tak się niefortunnie zdarzyło, że 23 lata temu, przyszła na świat moja przyjaciółka, Anna. No, może całkiem dobrze, że się urodziła, ale z terminem to nie trafiła. Rok w rok pędzę z Brzozowego na jej urodzinowe przyjęcie, a potem na Akcję Znicz. I tak też jest dziś. Wszyscy już są, prezenty wręczone (w tym roku zrzutka na plecak turystyczny, rozmiar idealny do Ryanair'a). Składam życzenia i witam się ze wszystkimi. 
Miałam zostać godzinę. Cóż. 2:00 wsiadam w samochód, odwożę kilka osób po drodze i o 3:00 jestem pod magazynem. Zaczynamy rozwózkę zniczy. Jadę razem z Tomkiem na Podgórski, gdzie do 5:20 rozkładamy stoisko. Kupienie trytytek było świetnym pomysłem, bo tak jak Silvertape i WD-40, nadają się do wszystkiego!



O 5:40 jestem w domu. 30 minut drzemki. 6:15 wstaję i zbieram się do pracy. Dziś mój pierwszy prawdziwy dzień. Czas mija mi całkiem szybko, bo już myślę o tym, że zaczynam swoją wartę na cmentarzu o 18:00.
Po pracy powrót do domu, kolejny alarm mundurowy i jadę na Podgórski. Znicze coś nie idą, ludzi coraz mniej. Stoję z Olą i Agatą, czas umilamy sobie miodkami (wiecie, że można je zjeść tylko w Krakowie? przynajmniej tak powiedzieli dziś w radio), popcornem i porządkowaniem stoiska. O 22:00 dziewczyny szczęśliwie wracają do domu z rodzicami, a ja czekam na Virgę, która ma obstawić wartę nocną. Zanim się obejrzałam, wędrowniczki przybyły, zapakowane w kurtki, spodnie, ocieplacze i co tam innego w szafie znalazły. Wsiadam w moją Toyotę i pędzę więc na Salwator. Tam poznaję nowy pluton z Orkanu, który na Brzozowym Krzyżu otrzymał chusty. Chłopaki są gotowi do warty, zabieram utarg po Arboretum i wracam do domu. Po drodze złapałam jeszcze wędrowniczego orkanowego autostopowicza, który jechał na moje osiedle. 
Jest szczęśliwie 1:00. Piżama, łóżko i ostatnie 5 sekund świadomości... 

P.S. Jeszcze dwie genialne rzeczy dla Was! W temacie 1.11, ku pamięci rowerzystów, którym artyści składają hołd: http://statekkosmiczny.pl/ghost-bike/, a także śniadaniowe inspiracje pewnego niezwykle utalentowanego Pana:  http://www.saipancakes.com/



phm. Karolina Wierzejska HR
drużynowa 5 KDH Błyskawica

sobota, 1 listopada 2014

Całe życie w MPK


Poniedziałek?! Znowu? Ostatnio jakoś tak się składa, że każdy weekend w całości poświęcam na różne harcerskie przyjemności, dlatego budząc się 27 października rano, pierwsze, o czym myślę, to miliony rzeczy, które miałam zrobić, a na które czasu, jak zwykle, nie wystarczyło.
Jako, że najbardziej na świecie nie lubię się spieszyć, staram się wstawać dwie godziny przed wyjściem z domu, żeby móc spokojnie napić się kawy, zjeść śniadanie, posłuchać porannych wiadomości. Tak jest i dziś.
Ruczaj, miejsce dla wielu (zwłaszcza mieszkańców mojej części Krakowa) nieznane, znajdujące się gdzieś „na końcu świata”, do którego dojazd na poranne zajęcia zajmuje mi około pięćdziesięciu minut wcale nie okazuje się być za daleko. Podczas podróży liniami 503 i 18 udaje mi się nadrobić trochę weekendowych zaległości, przeczytać rozdział książki na ćwiczenia a nawet przeglądnąć sprawozdanie merytoryczne fundacji, której analizą zajmuje się moja grupa na zajęciach.
Po około półtorej godziny znów siedzę w 18. W tramwaju udaje mi się napisać zawiadomienie o zgromadzeniu publicznym, które podobno miałam wysłać do piątku. Miejmy nadzieję, że wykładowcy mają ciekawsze rzeczy w weekend do zrobienia, niż sprawdzanie U-maila. Na przykład tak jak ja, mogli się udać do Doliny Kobylańskiej, gdzie czekając na patrole przyszłych samarytanek mogłam pooglądać takie widoki…


Dojeżdżam na Bracką, gdzie przez dwie godziny słucham o tym, czym jest wojna hybrydowa, jak działają polski wywiad i kontrwywiad, kto ma dostęp do dokumentów „ściśle tajnych”. Po wykładzie po raz kolejny wsiadam do 18, żeby wrócić na Ruczaj i porozmawiać o tym, jak w Krakowie wyglądają konsultacje społeczne.
Harcerski weekend wcale nie sprawia, że poniedziałek można spędzić bez ZHR, dlatego jeszcze tylko odwiedzę zbiórkę Dudków (na której wreszcie dowiem się jak zrobić popularną bransoletkę z kolorowych gumek) i mogę z czystym sumieniem wsiąść do 503, żeby udać się na jedno z moich ulubionych harcerskich wydarzeń- radę szczepu.
Wracam do domu, siadam do komputera z zamiarem przeczytania materiałów na jutrzejsze zajęcia, do pokoju wchodzi jednak moja siostra informując mnie o nowym odcinku Watahy (nowy, polski serial o służbie granicznej, polecam zwłaszcza miłośnikom Bieszczad!).
Na szczęście, Ruczaj jest na tyle daleko, że to, co powinnam zrobić dziś, zrobię jutro w 503…
Dobrej nocy!

pwd. Aleksandra Kozik
drużynowa 19 KLDH „Kwiaty Nieba”  

poniedziałek, 27 października 2014

Spotkanie z katem i z domieszką elegancji.

Nie lubię, nie muszę rano wstawać. Chyba, że świecie słoneczko i śpiewają ptaki. Dziś jest ponuro i mgła. Do mojego planu dnia pasuje idealnie. Zawodowo zajmuję się tworzeniem całości z wielu części. Moja imienniczka z pracy powtarza od ponad dwudziestu lat, że sprzedajemy marzenia. Ja upieram się, że to fragment życia człowieka. Do celu, bo to rejon Bramy Floriańskiej, mam 20 minut. Spotykam się z katem!? Urocze miejsce- lochy, piwnica, klimacik, że hej! Następny mój cel to: dzwonki za konających, łańcuchy kościelne, zegar- a na nim sentencja ”Dni nasze są niby cień na ziemi i nie ma żadnego przedłużenia”. Dalej: narzędzia tortur, Madonna od zarazy i światło, kuny, Kaplica Złoczyńców. Może dorzucę jeszcze Białą Dama spacerującą po krużgankach w ciemności, Rękę Prawdy, Lustro Twardowskiego, koguta i pająka. Czas na kawkę i zmianę klimatu. Lubię to miejsce, bo w bramie często wita mnie kot. Kot ma na imię Hipolit. Jest żywy, aby nie było wątpliwości i mieszka w starej krakowskiej kamienicy. Ma tu dużo gości, pewnie polubił też kawę. Jest zimno. Mała czarna dobrze mi zrobi. Prasówka i zmiana kierunku. Będzie elegancko. Kapelusze- rzecz niezwykła. Kiedyś nieodzowny element garderoby, bez którego żadna dama nie wychodziła z domu. Byłam w tym miejscu, ale potrzebuję ciekawych opisów i materiałów. Spotkanie jest nieformalne- bo dzisiaj tu się nie wchodzi. Dama z przełomu XIX i XX wieku- ile potrzebowała czasu, aby wyjść modnie ubrana na Rynek? Strój odzwierciedlał status społeczny, światopogląd, wiek i stan cywilny.
Bez kapelusza ani rusz. Inny na wieczór, do teatru, na spacer i oczywiście zależny od pór roku. Dużo tajemnic kryje moje miasto. Jeszcze informacje płynące z rynku, element ryzyka, konstruowanie produktu, preferencje turysty, metody, narzędzia sprzedażowe. To nudniejsza część mojej pracy tego dnia. Ja najbardziej lubię wychodzić na pole.…

hm Kinga Adamusik HR
Przewodnicząca Kapituły stopnia HR


Kapelusz nr 1, rok 1910



 Kapelusz nr 2, rok 1910

Sen jest dla słabych

Jak mówi chłopak mojej siostry ,,sen jest dla słabych”. Czyli o wtorku we czwartek.
Długo zbierałam się do  opisania swojego dnia. Wreszcie się udało.
Jest wtorek 21.10. Budzę się o 3:55. Podnoszę głowę, parzę na okno- ciemno, brzydko. Nie wstaje. Po chwili jednak przypominam sobie, że dziś jest ten dzień, do którego przygotowywałam się od dawna. Ostatnie 2 tygodnie były bardzo intensywne. Dziś audyt SGS zintegrowanych systemów BHP i OŚ, sprawdzają zgodność norm OHSAS 18001 i ISO 14001. Strasznie brzmi, prawda? O 4:20 wygrzebuje się z łóżka. Dnia poprzedniego, a tak naprawdę jakoś około północy postanowiłam, że skoro audyt zaczyna się o 8;00, to pojawie się w pracy o 6:00,  aby dokończyć tematy, których nie udało się zamknąć w poniedziałek. Na szczęście przygotowałam sobie ubrania przed spaniem. Muszę się jakoś ładniej ubrać i uczesać, bo w końcu przyjedzie dwóch ważniaków w garniturach. O 5:15 jestem już w autobusie i podążam do Skawiny. O tej godzinie, licząc dwie przesiadki, jadę jakieś 40 minut. Normalnie ponad godzinę, a w godzinach szczytu nawet 1,5- 2 h. Dojeżdżam do Skawiny. Jest ok. 6:00. Biedronka, którą codziennie mijam jest dopiero czynna od 7:00, więc muszę się dziś obejść bez soku. Jako, że firma w której pracuje,  rozbudowuje się na potęgę, muszę przejść przez klaustrofobiczny tunel między dwoma placami budów.  Jestem jedną z trzech osób w biurze. Od razu biorę się do pracy. A tak, o tym jeszcze nie wspomniałam. Odbywam staż w dziale prawnym, BHP i OŚ w Valeo w Skawinie. Miał to być tylko staż na wakacje… Pracuję już tam od sierpnia 2013r. Lubię swoją pracę. Mam świetnych przełożonych. Nie dadzą mi krzywdy zrobić. I to chyba ze względu na nich tak dobrze mi się tam pracuję i jakoś daję radę godzić to ze studiami. Wracając do wcześniejszego wątku. Chodzę po biurze z zawrotną prędkością. Jest mi nawet trochę głupio i zastanawiam się jakim muszę być pociesznym widokiem o 6:00 rano we wtorek. Czas nieubłaganie mija. O 7:30 przychodzi Bogusia, moja bezpośrednia przełożona. Szybka wymiana informacji i dalej do pracy. No i ładnie… 8:00 spotkanie rozpoczynające audyt, a ja mam jeszcze tyle pracy, że się nie wyrobie.( Jest taka zasada, że na każde takie spotkanie są zapraszani managerowie, osoby odpowiedzialne za dany dział, który będzie audytowany i Dyrektor.)  Nie poszłam. Cóż zrobić. Może innym razem. Znowu biegnę do drukarki, aby odebrać potrzebny mi dokument. I nagle słyszę bardzo donośny głos Dyrektora ,,Agata, dlaczego nie było Cię na spotkaniu otwierającym. Najważniejszej osoby!” Dosłownie zrobiłam się czerwona, nie wiedziałam co odpowiedzieć. ,,Bo ja mam jeszcze strasznie dużo pracy”- próbowałam się wytłumaczyć z niewinnym wyrazem twarzy, totalnie wybita z rytmu. I po prostu pobiegłam dalej, zamiast się zatrzymać. Co za wstyd. Po tym tekście można wywnioskować, że jestem jakąś szychą. Nie, nic bardziej mylnego. Po prostu przed audytem wysłałam masę e-maili do całego Zakładu w związku z wizytacją. Plus, to ja wysyłałam zaproszenie w imieniu Wojtka- managera naszego działu- na spotkanie otwierające. I nie przyszłam na spotkanie, którego byłam organizatorem. Zabawne. Mimo wszystko miło było usłyszeć taki tekst z ust Dyrektora. Chyba mnie lubi, bo na innych krzyczy, a na mnie nie. Specyficzna osoba. Tak, jest się czym chwalić.
Szybki obchód po Zakładzie z audytorami. Wiecie jak miło się robi człowiekowi, jak audytor sprawdza daną rzecz, dokument i nie ma się do czego przyczepić? Widziałam jak Wojtek patrzył z rozbawieniem na moją dumną minę.
Audyt leci powoli. Wykręcam się od siedzenia w jednej sali konferencyjnej ze wszystkimi i wracam do biurka. Tam mogę jeszcze trochę popracować.
Jest 13:00, wybieramy się na lunch.  Czas szybko mija. Jest 14:00, zbieram się na zajęcia. ( Jedną z niewielu rzeczy, która podoba mi się w organizacji prawa na UJ, to to, że można samemu wybrać sobie przedmioty i ustalić plan zajęć). Jeszcze przed wyjściem udaje mi się wykręcić z kolacji biznesowej z audytorami. Zajęcia do późna, spotkanie z hufcową.  Ciężko byłoby pogodzić wszystko. Pójść na zajęcia, spotkać się z Gosią, jeszcze w międzyczasie wrócić do domu, przebrać się i polecieć na kolację. Poza tym oprócz dobrego jedzenia nie ma nic specjalnego w takich kolacjach.
Czeka mnie godzinna podróż w MPK, tym razem tylko z  jedną  przesiadką na Czerwonych Makach. Nauczyłam się wykorzystywać swój czas do granic możliwości. Mam taką zasadę, że jadąc do pracy czytam  książkę, a wracając z niej uczę się na zajęcia. Często udaje mi się przeczytać w komunikacji miejskiej jedną książkę na tydzień.
Wreszcie docieram na ćwiczenia z Prawa pracy. O wiele przyjemniej uczy się o czymś, o czym ma się jakieś pojęcie. Dzięki mojej pracy mam teraz pewien komfort. Później czekają mnie ćwiczenia z Prawa Prywatnego Międzynarodowego. Strasznie lubię ten przedmiot, może dlatego że prowadzący jest konkretny i rzeczowy. O 19:00 umówiłam się z moją hufcową Gosią Porębską w cafe Magia przy Placu Mariackim. Wreszcie pojawia się Gosia, zaczyna się dluuuuga rozmowa. Wyciągnęłam nawet kalendarz, aby notować sobie najważniejsze rzeczy. Po 21:00 zbieramy się do domu. Idąc z przystanku do domu dzwonie do najbardziej wyrozumiałej osoby w moim zabieganym życiu. Jednak po 3 minutach rozmowy muszę zrezygnować z rozmowy z Tomkiem, bo trzęsę się z zimna i nie jestem w stanie normalnie mówić.
Na Płaszów docieram  ok. 21:40. W domu panuję totalna cisza. Wszyscy śpią. Tak to jest jak ma się młodsze rodzeństwo. Jestem już trochę zmęczona po całym dniu, ale musze odpisać na kilka harcerskich e-maili, dodatkowo czeka mnie nauka na prawniczy francuski. Nie wiem dlaczego, ale wymarzyłam sobie, że kiedyś będę pracować w Ambasadzie francuskiej. Z tego co pamiętam już wieku 6 lat wymarzyłam sobie prawo. Zawsze podobało mi się jak dziadek siedział w kancelarii, jeździł na sprawy lub wieczorami siedział nad stertą papierów. Dziś marzy mi się ambasada. Dlatego też za rok zamierzam zapisać się do Szkoły Prawa Francuskiego.
Jest już strasznie późno. Wreszcie znajduję czas, aby oddzwonić do Tomka. Daje mi się wygadać, podzielić emocjami z całego audytu. Natomiast ja muszę wysłuchać kilku mądrych zdań na temat tego, że powinnam więcej o siebie dbać i więcej spać. A ja niestety za każdym razem odpowiadam, że nie potrafię i nie mogę sobie na to pozwolić, bo po  prostu na obecną chwilę się nie da. Rozmowa pochłonęła trochę czasu. Jest już 1:00, a to oznacza, że zostało mi 4 godziny na sen. Jutro druga część audytu. Biorę szybki prysznic, wskakuje do łóżka. Cudowne uczucie, kiedy wreszcie można chwilę odpocząć.  Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Ciekawostka: ostatnio czytałam na temat urządzenia, którego twórcami są polscy studenci. Jest to specjalna elektroniczna maska, która sprawia, że zamiast 7 godzin snu może nam wystarczyć zaledwie 2-3 godziny.
,, W jaki sposób działa urządzenie? W obudowie umieszczono specjalistyczne układy, które analizują fale mózgowe, ruchy gałek ocznych, ruchy mięśni twarzy i inne dane. Te przesyłane są bezprzewodowo do smartfona. Na tej podstawie specjalne oprogramowanie tworzy swego rodzaju mapę naszego snu. Zadaniem maski jest zmiana naszego snu z "monocyklicznego" na "policykliczny". W pierwszym przypadku do osiągnięcia fazy REM (w której nasz mózg się regeneruje) potrzebujemy nawet 90 min. W przypadku snu polifazowego fazę REM osiągamy niemal natychmiast.(…) Maska spełnia też jeszcze jedną funkcję znaną z wielu aplikacji na smartfony - obudzi nas w odpowiedniej fazie snu - wtedy kiedy wyjdziemy z fazy REM. Jak wiadomo moment wybudzenia ma kluczowe znaczenie dla naszego samopoczucia - wybudzenie z głębokiego snu może skończyć się poczuciem niewyspania, rozbicia. Najlepiej dla naszego organizmu jest budzić się kiedy sen jest płytki. NeuroOn pomoże nam włączając alarm w odpowiednim momencie.”
Od tego momentu zapragnęłam to mieć!



pwd. Agata Andrzejewska HR
drużynowa 28 KDH Buki

piątek, 24 października 2014

Trzeba wykorzystać każdą sekundę mówili!

Najgorzej. 6.20 dzwoni już budzik, a ja dopiero co poszłam spać. No i nic trzeba się wygrzebać z ciepłego łóżka i zdobywać świat. Zmierzam do absolutnie zimniutkiej kuchni, która nie jest ogrzewana – uroki mieszkania w kamienicy, robię owsiankę z bananem i czarną kawę i dwie kanapki na cały dzień, taka moja codzienna śniadaniowa rutyna. Pakuje wszystko co potrzeba na zajęcia i nie tylko- jest tego sporo. Wyruszam z domu z tym całym taborem – torebka z materiałami na zajęcia, siatka z butami i fartuchem do szpitala i siatka z mundurem harcerskim. Czyje się jakby był środek nocy, jest ciemno, w dodatku uliczne latarnie nadal zapalone. Jestem w tramwaju o 7.10 dostaje pocieszającego smsa od naszego kapelana Rafała, że on też już na nogach i zaraz będzie odprawiał mszę. Dobrze, że nie tylko ja musiałam wstać tak wcześnie, szkoda tylko że dostaje kolejną wiadomość, pisze, że jak skończy to idzie zaraz z powrotem spać ehh. Jestem już w szpitalu na Prokocimiu, nasza grupa już w całości, czas rozpoczynać zajęcia z medycyny ratunkowej, tym razem w wersji pediatrycznej. Wiemy już gdzie iść jest dobrze, odnajdujemy magiczną sale seminaryjną L3-13. Sala jest maleńka 4 metry na 5 metrów, miejsc siedzących może 15, na w grupie 26 osób- warunki godne, by uczyć się jak ratować dzieci. Zdążyliśmy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie w tej sali i listę obecności, kiedy to o 8.35 weszła pani doktor załamując się ile nas jest i oznajmiając, że przeprasza nas za to 5 min spóźnienie. My natomiast mówimy jej, że zgodnie z rozpiską zajęcia zaczynają się o 8.00 a nie o 8.35, a pan dziekan wie jak zapewnić odpowiednie warunki nauczania. Po półtora godzinnym seminarium, na którym poznaliśmy pediatryczny ALS w teorii, mamy 10 min przerwy, potem spotykamy się pod żyrafą. Ruszamy na część praktyczną z ogromną nadzieją, że miejsce do którego zdążamy zapewni nam wystarczającą przestrzeń. Niestety – nadzieja matką głupich, zostajemy podzieleni na 2 grupy sale są jeszcze mniejsze, nawet nie ma jak się obrócić. W I sali ćwiczymy intubację niemowlaków i starszych dzieci na manekinach, potem defibrylację jakimś ultra starym aparatem z darów od Ameryki- w końcu to  Polsko-Amerykański Instytut, wiec nie ma co się dziwić. Dobra defibrylator jeszcze działa, nastawiamy wyładowanie z zgodnie z zasadą 4 J / kg m.c., dzieciak waży 20 kg -> wiec wychodzi 80 J, włączamy naładowanie, wciąż wentulując pacjenta, „proszę się odsunąć – defibrylacja” i strzał, nie zaskoczył, ładujemy drugi strzał nic – nasz manekin niestety nie miał szans przeżycia, w końcu to manekin, ale może kiedyś będziemy potrafili uratować dzieciaki. W II sali ćwiczyliśmy masaże serca i oddechy w mega długich seriach. Już po wczorajszych zajęciach miałam odciski po masażu dorosłych a teraz dojdą jeszcze zakwasy w mięśniach dłoni. Koniec tego, pędzimy teraz na Łazarza, na wykład z psychiatrii, oczywiście wiemy już, że nie zdążymy być na czas, ale w drogę. Dziś tematem były zaburzenia osobowości, także cóż ja innego mogłam robić podczas wykładu, jak nie dopasowywać poszczególne zaburzenia do osób w moim otoczeniu, ale nie martwcie się do siebie też coś dopasowałam. Dobra, teraz krótka przerwa- muszę ją należycie spożytkować- lecę na Grzegórzecką do Okręgu po rachunki za obóz dla moich harcerek. Tak minęło sporo czasu od obozu a ja wciąż go nie miałam na tyle żeby to załatwić. Teraz jeszcze szybka zupa pomidorowa w Centrum Językowym CMUJ - tym razem  angielski. Od tego roku zmieniła nam się prowadząca i jest fatalnie, generalnie cofamy się w rozwoju, a ona pomimo swojego rosyjskiego akcentu poprawia wciąż naszą wymowę. Dobrze chociaż, że połowę zajęć my prowadzimy, także z kamicę nerkową znamy już na wylot. Po zajęciach poszłam z koleżanka do prowadzącego Koła Naukowego z Anestezjologii na dyżur, żeby się coś dowiedzieć, jak mamy się zabrać do pisania pracy naukowej z oddechów agonalnych i CPR. Będzie ciężko póki co, mamy zbierać dane z SOR-ów, Centr Ratowniczych i Oddziałów Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Lecę dalej jeszcze mam w planie zwizytować zbiórkę druhny z kursu zastępowych. Całkiem nieźle jej poszło, choć trochę chaosu też było, w końcu harcerki są szalone i nieprzewidywalne. Rozwiązywałyśmy  między innymi zagadki logiczne. Już za niedługo będę mogła wrócić do domu, ale jeszcze podsumowanie zbiórki z zastępową i wypełnienie arkusza. Prawie jest 20.00 jeszcze tylko wstąpię do taty, ponoć ma dla mnie jakieś pierogi, mniam, mniam. Tata jak to tata, powitał mnie stałym tekstem, że marnieje i chudnę w oczach, więc stwierdziłam, że zrobię mu tą przyjemność i zjem obiad, w sumie to trochę zdążyłam zgłodnieć. Czas wracać do siebie, ciągle w głowię miałam pisanie tego bloga. A tuż po rozpoczęciu pisania rozlała mi się kawa na książki. Ale to nie koniec na dziś, jak już skończę ten post to zabieram się za naukę trzeba trochę ruszyć do przodu z farmakologią i coś się przygotować na medycynę ratunkową, bo jutro ponoć mamy zajęcia z surowym doktorem, który wyzywa od debili. Na całe szczęście jutro nie trzeba jechać na Prokocim z rana, bo tym razem ratunkową mamy na Kopernika – wiec można dłużej spać, ale ta wycieczka mnie nie ominie bo popołudniu będzie pierwsze spotkanie Koła Naukowego Kardiologii Dziecięcej właśnie tam. Czyli jeszcze trzeba przeżyć jutrzejszy dzień, szybko zregenerować siły, bo w sobotę się bawimy na półmetku w Folwarku Zalesie.
 Dobrej nocy wszystkim!


drużynowa 33 KDH „Ognisko wśród skał” im. Emilii Plater
pwd. Joanna Bugajska
studentka IV roku kierunku lekarskiego

A to nasze warunki nauczania J
Ale spokojnie na Prokocimiu już powstają nowiutkie budynki dydaktyczne, skoda tylko, że my nie doczekamy ich komfortu podczas zajęć.

czwartek, 23 października 2014

Byle do następnej kawy

Jesień. Za oknem wita mnie ten kolor szarości, który jednoznacznie wskazuje, że słońca dziś nie będzie. Zwlekam się więc z łóżka nadludzkim wysiłkiem i udaję się na dół, w celu zrobienia pierwszej kawy. Do tej czynności mam podejście prawie rytualne: 3 łyżki ziaren trafiają do młynka, po zmieleniu przez określoną ilość sekund lądują w kawiarce. W tym czasie przeglądam harcerskie maile: znowu trzeba zwizytować jakąś zbiórkę, ktoś pyta o szczegóły dotyczące biwaku, inna druhna zgubiła zadania na stopień. Kawa się zaparzyła, więc przelewam ją do ulubionego kubka w szare pixele, dolewam odrobinę mleka i popijam, głaszcząc kota, który w międzyczasie zjawił się na moich kolanach.
 Godzinę później jestem już na kampusie UJ-tu, w ostatnim momencie wbiegam na wykład z algorytmów i struktur danych. Już po kilku minutach tego żałuję, jak żartują studenci, litera A w skrócie ASD powinna oznaczać anegdoty. Prowadzący raz po raz wraca do czasów kiedy był młodym i genialnym programistą dawno zapomnianych języków, dopiero po upłynięciu połowy czasu przypomina sobie o temacie zajęć. Maciek po prawej stronie przysypia, Maciek po lewej już dawno zaczął w coś grać. Tak, wszyscy moi koledzy mają tak samo na imię.
 Kawa numer dwa: sypana z wydziałowej stołówki. Siadamy z Maćkiem przy stoliku, zakładając, że prowadzący ćwiczenia i tak się spóźni. Faktycznie, kiedy wchodzimy do sali 10 minut później, nadal go nie ma. Zaczynam kodować zadanie dotyczące algorytmu Forda-Bellmana.
 Wyobraźcie sobie, że w muzeum pod Rynkiem zapanowała gospodarka wolnorynkowa i za wstęp do każdej sali trzeba zapłacić osobno. Chcemy wejść do muzeum, obejrzeć konkretną wystawę w sali o podanych współrzędnych, a następnie wyjść, za całą tą przyjemność płacąc jak najmniej. Naszym zadaniem jest napisanie programu, który oblicza najtańszą drogę przejścia, wyświetla jej cenę oraz przez jakie konkretne sale trzeba przejść. Łatwizna - po półtorej godziny program działa.
 Następny punkt programu? Wykład z matematyki dyskretnej. Niestety nie wiem jeszcze, dlaczego ten przedmiot tak się nazywa, ale nie ujmuje mu to ciekawości. Problemy logiczne, kombinatoryka, losowanie monet, kart, szufladek -> same fajne rzeczy. Ciężko mi skupić uwagę przez ponad dwie godziny wykładu, ale notuję prawie wszystko, ponieważ po krótkim okienku (kolejna kawa, moccacino z automatu) czekają mnie ćwiczenia z tego przedmiotu. Niestety bardzo liczy się na nich aktywność, więc wiem, że muszę podejść dziś do tablicy. Mam przygotowane zadanie, ale nigdy nie byłam mistrzem zapisu formalnego. Na szczęście machanie rękami i rysowanie losowych kresek pomogło przekazać to, co miałam na myśli. Po zajęciach wracam do domu (niestety nie bez przygód, wzbogaciłam się w ogromny siniak na nodze, ponieważ jakaś kobieta zahaczyła o mnie parasolem i szarpnęła tak, że przeleciałam pół tramwaju) i podgrzewam przygotowany wczoraj obiad: mac and cheese z dodatkiem dyni. Już po chwili ser przyjemnie się zapiekł i mogę w końcu coś zjeść. Do jedzenia na kampusie nadal nie mogę się przekonać, a na wyprawę do Kauflandu trochę brakowało mi czasu.
 Jeszcze tylko zapisać swoją drużynę na najlepszy termin akcji znicz (niestety Maciek nie zajmował się tym na uczelni, więc wszelkie ewentualne próby przekupstwa spełzły na niczym) i mogę coś poczytać. Dzisiaj wybór pada na kryminał Krajewskiego, idealnie wpisujący się w jesienną aurę. Dobranoc!

pwd. Julią Łucka wędr.
drużynowa 17 KDH Arboretum

środa, 22 października 2014

W poszukiwaniu codziennosci


Nigdy w zyciu nie przypuszczalam, ze ktoregos dnia bede mieszkala w akademiku. W Krakowie jest wszysto czego potrzebuje, wiec dlaczego mialabym go opuscic. Jednak stalo sie- jest poniedzialek, 20 pazdiernika, a ja otwieram oczy i patrze na umywaleczke, ktora wraz z lozkie, biurkiem, szafa i komoda stanowi wyposazenie mojego malenkiego pokoju. Z przerazeniem spogladam na telefon i odkrywam, ze znowu zapomnialam wlaczyc budzik. To oznacza, 50 min, aby sie ubrac, umyc, zjesc sniadanie I odbyc 25 min spacer do depratamentu- challenge accepted. Jakims cudem o godzinie 9 siedze w sali wykladowej i czekam az wykladowca zacznie wtlaczac mi do glowy wiedze zwiazana z matrycami i wektorami.
Dwie I pol godziny pozniej jestem z powrotem w moim pokoju. Z pewnym uczuciem zazdrosci odkrywam, ze kolega z pietra wlasnie wstal I powoli zmierza do lazienki. Szybka wymiana zdan, on pyta sie mnie jak wyklady, ja dowiaduje sie, co dzialo sie na imprezie u kolezanki wczoraj w nocy. Zostawiam rzeczy u mnie w pokoju I biegne na gore, aby przywitac sie z pozostala 10 moich nowych znajomych, ktorych rano oczywiscie nie widzialam. Pukam do kazdego pokoju, polowa z nich jest pusta (w koncu nie tylko ja mam zajecia) z pozostalych witaja mnie usmiechniete twarze.
Jest tu sporo rzeczy, do ktorych musze sie przyzwyczaic.  Przede wszystkim: nigdy nie zamykaj drzwi! Gdy tylko jestes w pokoju zostaw je otwarte, aby kazdy mogl wpasc na chwile. Tutaj kazda najmniejsza czynnosc staje sie spoleczna- wyjscie do sklepu, pranie, gotowanie- zawsze znajdzie sie ktos, kto takze musi ja wykonac, nigdy nie jestes sam.
Powoli zbliza sie czas lunchu. Zbiera sie nas spora grupka, ktora planuje isc do OKB, aby zapchac sie kanapkami i w tym stanie przetwac do kolacji. Po dwoch tygodniach wielka drewniana sala (dokladnia taka jak w Harrym Potterze), w ktorej jemy dalej napelnia mnie zachwytem. Dzis jednak korzystajac z ladnej pogody wybieramy stolik na polu przy rzeczce, po ktorej turysci plywaja gondolami. Podczas jedzenia rozmowa jak zawsze schodzi na angielksa polityke L Kiedys moze bede w stanie zabrac glos w tej dyskusji, na razie tylko siedze I slucham. 
Najedzeni wracamy do domu I udajemy sie pouczyc. Jednak, gdy w jedym miejscu mieszka 12 osob nie jest to wcale proste. Tym razem, nie zwarzajac na zasade otwartych drzwi, wyjmuje ksiazke regualmow, ktorego uzywam jako stopper I zamykam sie w moim pokoju liczac na chwile spokoju. Udalo sie J do piatej nieprzerwanie skupiam sie na nauce.
Godzine przed kolacja stawiam sobie kolejne wyzwanie: musze nareszczie zrobic pranie. Od tygodnia mu nie podolalam. Kolejne podejscie I kolejna porazka, znowu wszystkie pralki zajete. Bede musiala chyba jt wstac o 6 I moze wtedy sie uda.
Po kolacji kazdy z nas rozchodzi sie na spotanie innego stowarzyszenia. Tu jest tyle do wyboru- kazdy znajdzie cos dla siebie. Ja mam dzis w planie udac sie na MUN i wraz z 15 innymi delegatami radzic na epidemia eboli w zachodniej Afryce. Nora I Jasper ida sie wspinac. W czasie gdy Tom postanawia zobaczyc grupe komikow.
Kolo 9.30 spotykamy sie znowu w pokoju Nory, kazdy pijemy hetbate z mlekiem, jemy herbatniki (to takie angielskie :),. Nora lezy na ziemi I stara sie skupic na obrazie, ktory maluje,  kazdy narzeka ile ma pracy, ale jakos nikomu nie jest spieszno do nauki. Ja wlasnie sie aljenuje opisujac, co sie dzis zdarzylo. Mysle, ze juz pozostaniemy w takim stanie az do momentu, w ktorym bedziemy mogli pojsc spac ;P.
Powoli mysle o jutrze: w planie mam wyklady rano, moj pierwszy tutorial, pierwsza sesje squasha, a potem trening wioslarski. Wydaje mi sie, ze minie jeszcze duzo czasu zanim bede mogla opisac “zwykly” dzien. Jest tu tyle rzeczy nowych, poczawszy od codziennych czynosci, ktore sa takie inne, gdy mieszkam sie w akademiku, przez system edukacji, az po cala game zajec pozniej. Moze kiedys uda mi sie wpasc w rutyne, jednak na razie ciesze sie kazda chwila I dosiadczeniem tutaj J.


pwd. Ania Białas wędr.
drużynowa 18 KDH Dudlebowie
obecnie studentka Oxfordu