piątek, 24 października 2014

Trzeba wykorzystać każdą sekundę mówili!

Najgorzej. 6.20 dzwoni już budzik, a ja dopiero co poszłam spać. No i nic trzeba się wygrzebać z ciepłego łóżka i zdobywać świat. Zmierzam do absolutnie zimniutkiej kuchni, która nie jest ogrzewana – uroki mieszkania w kamienicy, robię owsiankę z bananem i czarną kawę i dwie kanapki na cały dzień, taka moja codzienna śniadaniowa rutyna. Pakuje wszystko co potrzeba na zajęcia i nie tylko- jest tego sporo. Wyruszam z domu z tym całym taborem – torebka z materiałami na zajęcia, siatka z butami i fartuchem do szpitala i siatka z mundurem harcerskim. Czyje się jakby był środek nocy, jest ciemno, w dodatku uliczne latarnie nadal zapalone. Jestem w tramwaju o 7.10 dostaje pocieszającego smsa od naszego kapelana Rafała, że on też już na nogach i zaraz będzie odprawiał mszę. Dobrze, że nie tylko ja musiałam wstać tak wcześnie, szkoda tylko że dostaje kolejną wiadomość, pisze, że jak skończy to idzie zaraz z powrotem spać ehh. Jestem już w szpitalu na Prokocimiu, nasza grupa już w całości, czas rozpoczynać zajęcia z medycyny ratunkowej, tym razem w wersji pediatrycznej. Wiemy już gdzie iść jest dobrze, odnajdujemy magiczną sale seminaryjną L3-13. Sala jest maleńka 4 metry na 5 metrów, miejsc siedzących może 15, na w grupie 26 osób- warunki godne, by uczyć się jak ratować dzieci. Zdążyliśmy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie w tej sali i listę obecności, kiedy to o 8.35 weszła pani doktor załamując się ile nas jest i oznajmiając, że przeprasza nas za to 5 min spóźnienie. My natomiast mówimy jej, że zgodnie z rozpiską zajęcia zaczynają się o 8.00 a nie o 8.35, a pan dziekan wie jak zapewnić odpowiednie warunki nauczania. Po półtora godzinnym seminarium, na którym poznaliśmy pediatryczny ALS w teorii, mamy 10 min przerwy, potem spotykamy się pod żyrafą. Ruszamy na część praktyczną z ogromną nadzieją, że miejsce do którego zdążamy zapewni nam wystarczającą przestrzeń. Niestety – nadzieja matką głupich, zostajemy podzieleni na 2 grupy sale są jeszcze mniejsze, nawet nie ma jak się obrócić. W I sali ćwiczymy intubację niemowlaków i starszych dzieci na manekinach, potem defibrylację jakimś ultra starym aparatem z darów od Ameryki- w końcu to  Polsko-Amerykański Instytut, wiec nie ma co się dziwić. Dobra defibrylator jeszcze działa, nastawiamy wyładowanie z zgodnie z zasadą 4 J / kg m.c., dzieciak waży 20 kg -> wiec wychodzi 80 J, włączamy naładowanie, wciąż wentulując pacjenta, „proszę się odsunąć – defibrylacja” i strzał, nie zaskoczył, ładujemy drugi strzał nic – nasz manekin niestety nie miał szans przeżycia, w końcu to manekin, ale może kiedyś będziemy potrafili uratować dzieciaki. W II sali ćwiczyliśmy masaże serca i oddechy w mega długich seriach. Już po wczorajszych zajęciach miałam odciski po masażu dorosłych a teraz dojdą jeszcze zakwasy w mięśniach dłoni. Koniec tego, pędzimy teraz na Łazarza, na wykład z psychiatrii, oczywiście wiemy już, że nie zdążymy być na czas, ale w drogę. Dziś tematem były zaburzenia osobowości, także cóż ja innego mogłam robić podczas wykładu, jak nie dopasowywać poszczególne zaburzenia do osób w moim otoczeniu, ale nie martwcie się do siebie też coś dopasowałam. Dobra, teraz krótka przerwa- muszę ją należycie spożytkować- lecę na Grzegórzecką do Okręgu po rachunki za obóz dla moich harcerek. Tak minęło sporo czasu od obozu a ja wciąż go nie miałam na tyle żeby to załatwić. Teraz jeszcze szybka zupa pomidorowa w Centrum Językowym CMUJ - tym razem  angielski. Od tego roku zmieniła nam się prowadząca i jest fatalnie, generalnie cofamy się w rozwoju, a ona pomimo swojego rosyjskiego akcentu poprawia wciąż naszą wymowę. Dobrze chociaż, że połowę zajęć my prowadzimy, także z kamicę nerkową znamy już na wylot. Po zajęciach poszłam z koleżanka do prowadzącego Koła Naukowego z Anestezjologii na dyżur, żeby się coś dowiedzieć, jak mamy się zabrać do pisania pracy naukowej z oddechów agonalnych i CPR. Będzie ciężko póki co, mamy zbierać dane z SOR-ów, Centr Ratowniczych i Oddziałów Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Lecę dalej jeszcze mam w planie zwizytować zbiórkę druhny z kursu zastępowych. Całkiem nieźle jej poszło, choć trochę chaosu też było, w końcu harcerki są szalone i nieprzewidywalne. Rozwiązywałyśmy  między innymi zagadki logiczne. Już za niedługo będę mogła wrócić do domu, ale jeszcze podsumowanie zbiórki z zastępową i wypełnienie arkusza. Prawie jest 20.00 jeszcze tylko wstąpię do taty, ponoć ma dla mnie jakieś pierogi, mniam, mniam. Tata jak to tata, powitał mnie stałym tekstem, że marnieje i chudnę w oczach, więc stwierdziłam, że zrobię mu tą przyjemność i zjem obiad, w sumie to trochę zdążyłam zgłodnieć. Czas wracać do siebie, ciągle w głowię miałam pisanie tego bloga. A tuż po rozpoczęciu pisania rozlała mi się kawa na książki. Ale to nie koniec na dziś, jak już skończę ten post to zabieram się za naukę trzeba trochę ruszyć do przodu z farmakologią i coś się przygotować na medycynę ratunkową, bo jutro ponoć mamy zajęcia z surowym doktorem, który wyzywa od debili. Na całe szczęście jutro nie trzeba jechać na Prokocim z rana, bo tym razem ratunkową mamy na Kopernika – wiec można dłużej spać, ale ta wycieczka mnie nie ominie bo popołudniu będzie pierwsze spotkanie Koła Naukowego Kardiologii Dziecięcej właśnie tam. Czyli jeszcze trzeba przeżyć jutrzejszy dzień, szybko zregenerować siły, bo w sobotę się bawimy na półmetku w Folwarku Zalesie.
 Dobrej nocy wszystkim!


drużynowa 33 KDH „Ognisko wśród skał” im. Emilii Plater
pwd. Joanna Bugajska
studentka IV roku kierunku lekarskiego

A to nasze warunki nauczania J
Ale spokojnie na Prokocimiu już powstają nowiutkie budynki dydaktyczne, skoda tylko, że my nie doczekamy ich komfortu podczas zajęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz