Zapraszam na chwilę do Stanów
Zjednoczonych.
Boston, niedziela, 6 kwietnia 2014
roku.
Budzikiem
dla mnie przez dużą część życia były małe dzieci. Dzisiaj
więc również obudziły mnie dwie przeurocze dziewczynki – Tosia
(4,5) i Róża (3). Nic zresztą dziwnego, że mnie obudziły skoro
bezkarnie spałam w ich pokoju, a one chciały się trochę pobawić.
Są córkami Ewy i Olka, harcerzy z Warszawy, którzy teraz mieszkają
pod
Bostonem
i dzięki ich wielkiej uprzejmości mogłam skorzystać z noclegu u
nich w domu (pomimo, że się nie znaliśmy). Po wspólnym śniadaniu
udałam się na Mszę Świętą do pobliskiego kościoła, aby
należycie rozpocząć dzień. Nawet
lubię Msze
Święte
tutaj,
bo zazwyczaj zaskakują (dziś
elementem zaskoczenia było całkiem interaktywne kazanie o
doświadczaniu wspólnoty w Kościele),
a jest też parę takich pozytywnych
zwyczajów
jak np.
zawsze po Mszy księża wychodzą przed kościół i
rozmawiają/witają się
z każdym wiernym.
Bunker Hill Monument. |
Podążając Freedom Trail. |
Około
12
znalazłam się w części Bostonu, która nazywa się North
End, choć właściwie
jest na wschodzie. Tam kontynuowałam zaczęty poprzedniego dnia
Freedom Trail
– Szlak Wolności.
Prosto rzecz ujmując jest
to czerwona linia, czasem brukowana, czasem wymalowana na chodniku,
która prowadzi turystę przez całkiem spory kawałek historii i
najważniejsze zabytki starej części miasta. Mnie
czerwona linia zaprowadziła
dziś
pod pomnik
Bunker Hill Monument,
upamiętniający
bitwę Battle of Bunker
Hill z
1775 roku, kiedy to Amerykanie walczyli o swoją niepodległość.
Pomnik ten jest 67 metrowym obeliskiem
na którego szczyt można wejść za darmo, lecz trzeba się liczyć
z zadyszką, gdyż ma aż 294 schody (odliczanie
co 10). Mimo zimowego
leniuchowania dałam radę i wdrapałam się na szczyt, a w nagrodę
dla samej siebie, po zejściu
na dół urządziłam sobie
20-minutowe leżenie na trawie w pełnym słońcu, które po
dłuuuuuuugiej zimie zawitał również na północno-wschodnie
tereny USA.
Statek USS Constitution. |
Spacerując
dalej dotarłam do statku USS
Constitusion, który
jest jednym z sześciu tego typu statków (tzw. statków fregatowych,
trzymasztowych,
wybudowanych na potrzeby amerykańskiej
marynarki wojennej pod koniec XVIII wieku).
Również darmowo (choć po kontroli równie rzetelnej co na
lotnisku) można na niego wejść i dowiedzieć się co nieco o
historii tego statku, ale również historii
powstawania statków w ogóle. Zagłębiłam się w te fascynujące
tematy na tyle na ile pozwolił mi czas, a później podążałam
dalej.
Takie
chodzenie wciąż samemu nie zawsze jest przyjemne (na pewno dużym
minusem jest to, że nie ma się nigdzie zdjęć...), więc na
szczęście popołudniu dołączyła do mnie Ala. Ala też jest
harcerką z Warszawy, a
obecnie mieszka z już wszystkim znaną i lubianą rodzinką.
Razem wybrałyśmy się na objazdową wycieczkę po Bostonie zwaną
Boston Duck Tours.
Nigdy wcześniej nie zwiedzałam tak miasta, ale tym razem dałam się
skusić, gdyż zwiedzanie odbywało się w amfibii i do tego jest
atrakcją z
wielką renomą. Nasz
pan przewodnik był dosyć zabawny, opowiadał dużo anegdotek, których nie znajdzie się w przewodniku i mimo
że liczyłam na trochę większą ilość atrakcji to przynajmniej
każdy z uczestników wycieczki mógł kierować amfibią na rzece
Charles.
Ja z wehikułem Duck Tours. |
Widok z rzeki Charles (z amfibii). |
Oglądanie
zabytków czasem przerywa burczący
brzuszek.
Tak też było dziś popołudniu.
Moją ideą obiadową była pizza we włoskiej dzielnicy, gdzie
zaciągnęłam Alę po naszym DuckTourowym szaleństwie. Idea nie
miała jednak szczęścia i nie została zrealizowana, gdyż tak
długo szukałam lokalu odpowiedniego dla mnie (przede wszystkim
cenowo...), że nagle okazało się, że za niecałą
godzinę mam autobus powrotny, a przecież jeszcze muszę dostać się
na dworzec itd. Po odnalezieniu poprawnej drogi i pożegnaniu z Alą
(z którą spotkamy się znów niebawem, ale tym razem role się
zamienią i to ona przyjedzie do Nowego Jorku) popędziłam
na stację South
Station
z której odjeżdżał mój autobus.
Niektóre
postępy techniki zachwycają mnie za każdym razem. Tak jest z
Internetem, który można mieć absolutnie wszędzie, więc również
w autobusie MegaBus z Bostonu do Nowego Jorku (choć rozmawianie przez Skype'a w samolocie, paręnaście
tysięcy
kilometrów
nad ziemią, niczego nie przebije). Korzystając z tego Internetu
opisuję to wszystko i wysyłam opis mojego dnia. Spóźniony w
Polsce już dosyć
dużo, a tu spóźniony 6 godzin mniej.
Hufiec Harcerek Kraków - Śródmieście III „Flanka"
pwd. Julia Bednarek wędr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz