poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Bostońska niedziela

Zapraszam na chwilę do Stanów Zjednoczonych.
Boston, niedziela, 6 kwietnia 2014 roku.

Budzikiem dla mnie przez dużą część życia były małe dzieci. Dzisiaj więc również obudziły mnie dwie przeurocze dziewczynki – Tosia (4,5) i Róża (3). Nic zresztą dziwnego, że mnie obudziły skoro bezkarnie spałam w ich pokoju, a one chciały się trochę pobawić. Są córkami Ewy i Olka, harcerzy z Warszawy, którzy teraz mieszkają pod Bostonem i dzięki ich wielkiej uprzejmości mogłam skorzystać z noclegu u nich w domu (pomimo, że się nie znaliśmy). Po wspólnym śniadaniu udałam się na Mszę Świętą do pobliskiego kościoła, aby należycie rozpocząć dzień. Nawet lubię Msze Święte tutaj, bo zazwyczaj zaskakują (dziś elementem zaskoczenia było całkiem interaktywne kazanie o doświadczaniu wspólnoty w Kościele), a jest też parę takich pozytywnych zwyczajów jak np. zawsze po Mszy księża wychodzą przed kościół i rozmawiają/witają się z każdym wiernym.

Bunker Hill Monument.
Podążając Freedom Trail.
Około 12 znalazłam się w części Bostonu, która nazywa się North End, choć właściwie jest na wschodzie. Tam kontynuowałam zaczęty poprzedniego dnia Freedom TrailSzlak Wolności. Prosto rzecz ujmując jest to czerwona linia, czasem brukowana, czasem wymalowana na chodniku, która prowadzi turystę przez całkiem spory kawałek historii i najważniejsze zabytki starej części miasta. Mnie czerwona linia zaprowadziła dziś pod pomnik Bunker Hill Monument, upamiętniający bitwę Battle of Bunker Hill z 1775 roku, kiedy to Amerykanie walczyli o swoją niepodległość. Pomnik ten jest 67 metrowym obeliskiem na którego szczyt można wejść za darmo, lecz trzeba się liczyć z zadyszką, gdyż ma aż 294 schody (odliczanie co 10). Mimo zimowego leniuchowania dałam radę i wdrapałam się na szczyt, a w nagrodę dla samej siebie, po zejściu na dół urządziłam sobie 20-minutowe leżenie na trawie w pełnym słońcu, które po dłuuuuuuugiej zimie zawitał również na północno-wschodnie tereny USA.

Statek USS Constitution.
Spacerując dalej dotarłam do statku USS Constitusion, który jest jednym z sześciu tego typu statków (tzw. statków fregatowych, trzymasztowych, wybudowanych na potrzeby amerykańskiej marynarki wojennej pod koniec XVIII wieku). Również darmowo (choć po kontroli równie rzetelnej co na lotnisku) można na niego wejść i dowiedzieć się co nieco o historii tego statku, ale również historii powstawania statków w ogóle. Zagłębiłam się w te fascynujące tematy na tyle na ile pozwolił mi czas, a później podążałam dalej.





Takie chodzenie wciąż samemu nie zawsze jest przyjemne (na pewno dużym minusem jest to, że nie ma się nigdzie zdjęć...), więc na szczęście popołudniu dołączyła do mnie Ala. Ala też jest harcerką z Warszawy, a obecnie mieszka z już wszystkim znaną i lubianą rodzinką. Razem wybrałyśmy się na objazdową wycieczkę po Bostonie zwaną Boston Duck Tours. Nigdy wcześniej nie zwiedzałam tak miasta, ale tym razem dałam się skusić, gdyż zwiedzanie odbywało się w amfibii i do tego jest atrakcją z wielką renomą. Nasz pan przewodnik był dosyć zabawny, opowiadał dużo anegdotek, których nie znajdzie się w przewodniku i mimo że liczyłam na trochę większą ilość atrakcji to przynajmniej każdy z uczestników wycieczki mógł kierować amfibią na rzece Charles.
Ja z wehikułem Duck Tours.
Widok z rzeki Charles (z amfibii).
Oglądanie zabytków czasem przerywa burczący brzuszek. Tak też było dziś popołudniu. Moją ideą obiadową była pizza we włoskiej dzielnicy, gdzie zaciągnęłam Alę po naszym DuckTourowym szaleństwie. Idea nie miała jednak szczęścia i nie została zrealizowana, gdyż tak długo szukałam lokalu odpowiedniego dla mnie (przede wszystkim cenowo...), że nagle okazało się, że za niecałą godzinę mam autobus powrotny, a przecież jeszcze muszę dostać się na dworzec itd. Po odnalezieniu poprawnej drogi i pożegnaniu z Alą (z którą spotkamy się znów niebawem, ale tym razem role się zamienią i to ona przyjedzie do Nowego Jorku) popędziłam na stację South Station z której odjeżdżał mój autobus.

Niektóre postępy techniki zachwycają mnie za każdym razem. Tak jest z Internetem, który można mieć absolutnie wszędzie, więc również w autobusie MegaBus z Bostonu do Nowego Jorku (choć rozmawianie przez Skype'a w samolocie, paręnaście tysięcy kilometrów nad ziemią, niczego nie przebije). Korzystając z tego Internetu opisuję to wszystko i wysyłam opis mojego dnia. Spóźniony w Polsce już dosyć dużo, a tu spóźniony 6 godzin mniej.

Hufiec Harcerek Kraków - Śródmieście III „Flanka"
pwd. Julia Bednarek wędr.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz