wtorek, 1 lipca 2014

Boys Scouts of America

Udało się wreszcie upragniona przerwa.
Ten tydzień zaczął się wyjątkowo pracowicie mimo, że jest tylko 149 uczestników.
Niestety pracujemy w okrojonym składzie tzn.w 3 osoby.
Ale zacznijmy od początku...
Właśnie zaczał się drugi tydzień mojego pobytu i pracy w Stanach Zjednoczonych na obozie skautów, wszystko w ramach studenckiego programy "Camp America". Najpierw 9 tygodni pracy, a potem czas na zwiedzanie do wygaśnięcia wizy czyli ponad miesiąc.




Camp Falling Rock położony jest w centralnej części stanu Ohio ok.50 mil od stolicy stanu Columbus.
Jest to stanica "Boys Scouts of America", ale na szczęście jest tu około 20 kobiet/dziewczyny w obsłudze więc nie jest tak źle. Pracuje na obozie w ramach staffu kuchennego na zaszczytnej pozycji asystent kucharza.
Obozy drużyn odbywają się tu w ramach tygodniowych turnusów czyli odmiennie niż nasze harcerskie, do tego każda drużyna ma przydzielonego członka obsługi obozu, który będzie z nimi mieszkał w podobozie ( namioty wojskowe 2 osobowe) i pełni rolę patrolowego (niepełnoletni) przez cały tydzień. W sobotę obóz się kończy, a od niedzieli zaczyna się nowy turnus i patrolowych trafia do innej drużyny.
Każdy dzień tygodnia jest dniem czegoś np. Wtorek to dzień filmowy czyli wieczorem oglądamy stare filmy w obozowym amfiteatrze, środa to dzień odwiedzin Rodziców,Pizzy oraz basenowego party dla całego obozu. Skauci mają do dyspozycji szereg aktywności zaczynając od wspinaczki kończąc na strzelnicy sportowej.
Dzisiaj miałam przyjemność uczestniczenia w zajęciach z łucznictwa. Nie umywa się do strzelania z muszkietu na proch, ale i tak było fajnie.
Mój dzień zaczął się jak zawsze od 5.40 gdy razem z Magdą (moją współlokatorką-też Polką) wstałyśmy. Potem szybkie przygotowania i  "zwarte i gotowe" zatoczyłyśmy się do pracy, wciąż myśląc o upragnionej sobocie (jedyny wolny dzień) i ostatnim weekendowym wypadzie do ZOO.
Na szczęście w tym tygodniu jest tylko 149 osób (w tamtym było ponad 320) na campie więc wszystko na dzisiaj i jutro przygotowałyśmy w 3 h.
Posiłki serwujemy 3 razy dziennie 8,12.30 i 18. Obowiązkowym pkt każdego posiłku jest obsługa serwisantów złożona z wychowawców-patrolowych,którzy sami wcześniej ustalili sobie grafik na całe 6 tygodni (3 tyg.spedzę jeszcze na obozie żydowskim w Pensylwanii).
Wydanie posiłku trwa ok. 20 min wliczając dokładkę i "ostatni dzwonek". Wszystko wygląda jak na typowym amerykańskim filmie 2 kolejki , tacki i serwujący w siateczkach na włosach ( wyjątkowo nietwarzowe szczególnie dla brodatego faceta, który musi mieć ją zarówno na włosach jak i brodzie) nakładający jedzenie.

Uporałyśmy się już ze zmywaniem, uzupełnianiem baru sałatkowego i upieczeniem 6 ciast (cynamonowo-kawowego, yellow cake i brownie każde po dwie blachy) mamy 2 h czasu wolnego, płotem kolacja i stos zadań do wykonania poczynając od upieczenia kotletów po uzupełnienie beczek z ponczem i wodą. Dzień pracy kończy się ok.20 wliczając 2 krótkie 10-15 min przerwy na posiłek i dłuższą nieraz 2,5 h przerwę po lunchu wszystko w zależności od ilości przygotowań na następny dzień. Praca jest męcząca bo przewidziana dla min.4 osób a jest nas 3, bo 2 kucharz Chace musiał jechać do domu do Kentucky na wizytę u lekarza.
Tak wyszło, że na obozie jesteśmy w obsłudze jedynymi cudzoziemkami. Ma to swoje ogromne plusy , bo czy chcemy czy nie musimy używać angielskiego do komunikacji ze światem i l uznajemy USA z pierwszej ręki zwłaszcza dzięki ekipie ratowniczej, która jest w podobnym wieku i wszędzie nas wożą samochodem (inaczej tutaj się nie da, bo lasu autobusy nie jeżdżą, a najbliższe miasteczko jest oddalone o 11 mil).

Muszę kończyć, bo chciałam jeszcze zadzwonić do domu i pójść nad jezioro popływać canoe, a potem znów do roboty.

pwd. Beata Ramza- Ożóg
drużynowa 5. p. ChDH "Skrzydlate"