Udało się wreszcie upragniona przerwa.
Ten tydzień zaczął się wyjątkowo pracowicie
mimo, że jest tylko 149 uczestników.
Niestety pracujemy w okrojonym składzie
tzn.w 3 osoby.
Ale zacznijmy od początku...
Właśnie zaczał się drugi tydzień mojego
pobytu i pracy w Stanach Zjednoczonych na obozie skautów, wszystko w ramach
studenckiego programy "Camp America". Najpierw 9 tygodni pracy, a
potem czas na zwiedzanie do wygaśnięcia wizy czyli ponad miesiąc.
Camp Falling Rock położony jest w centralnej
części stanu Ohio ok.50 mil od stolicy stanu Columbus.
Jest to stanica "Boys Scouts of
America", ale na szczęście jest tu około 20 kobiet/dziewczyny w obsłudze
więc nie jest tak źle. Pracuje na obozie w ramach staffu kuchennego na
zaszczytnej pozycji asystent kucharza.
Obozy drużyn odbywają się tu w ramach
tygodniowych turnusów czyli odmiennie niż nasze harcerskie, do tego każda
drużyna ma przydzielonego członka obsługi obozu, który będzie z nimi mieszkał w
podobozie ( namioty wojskowe 2 osobowe) i pełni rolę patrolowego
(niepełnoletni) przez cały tydzień. W sobotę obóz się kończy, a od niedzieli
zaczyna się nowy turnus i patrolowych trafia do innej drużyny.
Każdy dzień tygodnia jest dniem czegoś np.
Wtorek to dzień filmowy czyli wieczorem oglądamy stare filmy w obozowym
amfiteatrze, środa to dzień odwiedzin Rodziców,Pizzy oraz basenowego party dla
całego obozu. Skauci mają do dyspozycji szereg aktywności zaczynając od
wspinaczki kończąc na strzelnicy sportowej.
Dzisiaj miałam przyjemność uczestniczenia w
zajęciach z łucznictwa. Nie umywa się do strzelania z muszkietu na proch, ale i
tak było fajnie.
Mój dzień zaczął się jak zawsze od 5.40 gdy
razem z Magdą (moją współlokatorką-też Polką) wstałyśmy. Potem szybkie przygotowania
i "zwarte i gotowe"
zatoczyłyśmy się do pracy, wciąż myśląc o upragnionej sobocie (jedyny wolny
dzień) i ostatnim weekendowym wypadzie do ZOO.
Na szczęście w tym tygodniu jest tylko 149
osób (w tamtym było ponad 320) na campie więc wszystko na dzisiaj i jutro
przygotowałyśmy w 3 h.
Posiłki serwujemy 3 razy dziennie 8,12.30 i
18. Obowiązkowym pkt każdego posiłku jest obsługa serwisantów złożona z
wychowawców-patrolowych,którzy sami wcześniej ustalili sobie grafik na całe 6
tygodni (3 tyg.spedzę jeszcze na obozie żydowskim w Pensylwanii).
Wydanie posiłku trwa ok. 20 min wliczając
dokładkę i "ostatni dzwonek". Wszystko wygląda jak na typowym
amerykańskim filmie 2 kolejki , tacki i serwujący w siateczkach na włosach (
wyjątkowo nietwarzowe szczególnie dla brodatego faceta, który musi mieć ją
zarówno na włosach jak i brodzie) nakładający jedzenie.
Uporałyśmy się już ze zmywaniem,
uzupełnianiem baru sałatkowego i upieczeniem 6 ciast (cynamonowo-kawowego,
yellow cake i brownie każde po dwie blachy) mamy 2 h czasu wolnego, płotem
kolacja i stos zadań do wykonania poczynając od upieczenia kotletów po
uzupełnienie beczek z ponczem i wodą. Dzień pracy kończy się ok.20 wliczając 2
krótkie 10-15 min przerwy na posiłek i dłuższą nieraz 2,5 h przerwę po lunchu
wszystko w zależności od ilości przygotowań na następny dzień. Praca jest
męcząca bo przewidziana dla min.4 osób a jest nas 3, bo 2 kucharz Chace musiał
jechać do domu do Kentucky na wizytę u lekarza.
Tak wyszło, że na obozie jesteśmy w obsłudze
jedynymi cudzoziemkami. Ma to swoje ogromne plusy , bo czy chcemy czy nie
musimy używać angielskiego do komunikacji ze światem i l uznajemy USA z
pierwszej ręki zwłaszcza dzięki ekipie ratowniczej, która jest w podobnym wieku
i wszędzie nas wożą samochodem (inaczej tutaj się nie da, bo lasu autobusy nie
jeżdżą, a najbliższe miasteczko jest oddalone o 11 mil).
Muszę kończyć, bo chciałam jeszcze zadzwonić
do domu i pójść nad jezioro popływać canoe, a potem znów do roboty.
pwd. Beata Ramza- Ożóg
drużynowa 5. p. ChDH "Skrzydlate"