Najgorzej. 6.20 dzwoni już budzik, a ja dopiero co poszłam
spać. No i nic trzeba się wygrzebać z ciepłego łóżka i zdobywać świat. Zmierzam
do absolutnie zimniutkiej kuchni, która nie jest ogrzewana – uroki mieszkania w
kamienicy, robię owsiankę z bananem i czarną kawę i dwie kanapki na cały dzień,
taka moja codzienna śniadaniowa rutyna. Pakuje wszystko co potrzeba na zajęcia
i nie tylko- jest tego sporo. Wyruszam z domu z tym całym taborem – torebka z
materiałami na zajęcia, siatka z butami i fartuchem do szpitala i siatka z
mundurem harcerskim. Czyje się jakby był środek nocy, jest ciemno, w dodatku
uliczne latarnie nadal zapalone. Jestem w tramwaju o 7.10 dostaje
pocieszającego smsa od naszego kapelana Rafała, że on też już na nogach i zaraz
będzie odprawiał mszę. Dobrze, że nie tylko ja musiałam wstać tak wcześnie,
szkoda tylko że dostaje kolejną wiadomość, pisze, że jak skończy to idzie zaraz
z powrotem spać ehh. Jestem już w szpitalu na Prokocimiu, nasza grupa już w
całości, czas rozpoczynać zajęcia z medycyny ratunkowej, tym razem w wersji
pediatrycznej. Wiemy już gdzie iść jest dobrze, odnajdujemy magiczną sale
seminaryjną L3-13. Sala jest maleńka 4 metry na 5 metrów, miejsc siedzących
może 15, na w grupie 26 osób- warunki godne, by uczyć się jak ratować dzieci.
Zdążyliśmy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie w tej sali i listę obecności, kiedy
to o 8.35 weszła pani doktor załamując się ile nas jest i oznajmiając, że
przeprasza nas za to 5 min spóźnienie. My natomiast mówimy jej, że zgodnie z
rozpiską zajęcia zaczynają się o 8.00 a nie o 8.35, a pan dziekan wie jak
zapewnić odpowiednie warunki nauczania. Po półtora godzinnym seminarium, na
którym poznaliśmy pediatryczny ALS w teorii, mamy 10 min przerwy, potem spotykamy
się pod żyrafą. Ruszamy na część praktyczną z ogromną nadzieją, że miejsce do
którego zdążamy zapewni nam wystarczającą przestrzeń. Niestety – nadzieja matką
głupich, zostajemy podzieleni na 2 grupy sale są jeszcze mniejsze, nawet nie ma
jak się obrócić. W I sali ćwiczymy intubację niemowlaków i starszych dzieci na
manekinach, potem defibrylację jakimś ultra starym aparatem z darów od Ameryki-
w końcu to Polsko-Amerykański Instytut,
wiec nie ma co się dziwić. Dobra defibrylator jeszcze działa, nastawiamy
wyładowanie z zgodnie z zasadą 4 J / kg m.c., dzieciak waży 20 kg -> wiec
wychodzi 80 J, włączamy naładowanie, wciąż wentulując pacjenta, „proszę się
odsunąć – defibrylacja” i strzał, nie zaskoczył, ładujemy drugi strzał nic –
nasz manekin niestety nie miał szans przeżycia, w końcu to manekin, ale może
kiedyś będziemy potrafili uratować dzieciaki. W II sali ćwiczyliśmy masaże
serca i oddechy w mega długich seriach. Już po wczorajszych zajęciach miałam
odciski po masażu dorosłych a teraz dojdą jeszcze zakwasy w mięśniach dłoni. Koniec
tego, pędzimy teraz na Łazarza, na wykład z psychiatrii, oczywiście wiemy już,
że nie zdążymy być na czas, ale w drogę. Dziś tematem były zaburzenia
osobowości, także cóż ja innego mogłam robić podczas wykładu, jak nie dopasowywać
poszczególne zaburzenia do osób w moim otoczeniu, ale nie martwcie się do
siebie też coś dopasowałam. Dobra, teraz krótka przerwa- muszę ją należycie
spożytkować- lecę na Grzegórzecką do Okręgu po rachunki za obóz dla moich
harcerek. Tak minęło sporo czasu od obozu a ja wciąż go nie miałam na tyle żeby
to załatwić. Teraz jeszcze szybka zupa pomidorowa w Centrum Językowym CMUJ -
tym razem angielski. Od tego roku
zmieniła nam się prowadząca i jest fatalnie, generalnie cofamy się w rozwoju, a
ona pomimo swojego rosyjskiego akcentu poprawia wciąż naszą wymowę. Dobrze
chociaż, że połowę zajęć my prowadzimy, także z kamicę nerkową znamy już na
wylot. Po zajęciach poszłam z koleżanka do prowadzącego Koła Naukowego z
Anestezjologii na dyżur, żeby się coś dowiedzieć, jak mamy się zabrać do
pisania pracy naukowej z oddechów agonalnych i CPR. Będzie ciężko póki co, mamy
zbierać dane z SOR-ów, Centr Ratowniczych i Oddziałów Anestezjologii i
Intensywnej Terapii. Lecę dalej jeszcze mam w planie zwizytować zbiórkę druhny
z kursu zastępowych. Całkiem nieźle jej poszło, choć trochę chaosu też było, w
końcu harcerki są szalone i nieprzewidywalne. Rozwiązywałyśmy między innymi zagadki logiczne. Już za
niedługo będę mogła wrócić do domu, ale jeszcze podsumowanie zbiórki z
zastępową i wypełnienie arkusza. Prawie jest 20.00 jeszcze tylko wstąpię do
taty, ponoć ma dla mnie jakieś pierogi, mniam, mniam. Tata jak to tata, powitał
mnie stałym tekstem, że marnieje i chudnę w oczach, więc stwierdziłam, że
zrobię mu tą przyjemność i zjem obiad, w sumie to trochę zdążyłam zgłodnieć. Czas
wracać do siebie, ciągle w głowię miałam pisanie tego bloga. A tuż po
rozpoczęciu pisania rozlała mi się kawa na książki. Ale to nie koniec na dziś,
jak już skończę ten post to zabieram się za naukę trzeba trochę ruszyć do
przodu z farmakologią i coś się przygotować na medycynę ratunkową, bo jutro
ponoć mamy zajęcia z surowym doktorem, który wyzywa od debili. Na całe
szczęście jutro nie trzeba jechać na Prokocim z rana, bo tym razem ratunkową mamy
na Kopernika – wiec można dłużej spać, ale ta wycieczka mnie nie ominie bo
popołudniu będzie pierwsze spotkanie Koła Naukowego Kardiologii Dziecięcej
właśnie tam. Czyli jeszcze trzeba przeżyć jutrzejszy dzień, szybko zregenerować
siły, bo w sobotę się bawimy na półmetku w Folwarku Zalesie.
Dobrej nocy
wszystkim!
drużynowa 33 KDH „Ognisko wśród skał” im. Emilii Plater
pwd. Joanna Bugajska
studentka IV roku kierunku lekarskiego
pwd. Joanna Bugajska
studentka IV roku kierunku lekarskiego
A to nasze warunki nauczania J
Ale spokojnie na Prokocimiu już powstają nowiutkie budynki dydaktyczne, skoda
tylko, że my nie doczekamy ich komfortu podczas zajęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz